W trakcie swojej 30-letniej kariery w Służbie Więziennej zajmowała niemal każde stanowisko. Była zastępcą dyrektora jednego z największych więzień w Europie – Aresztu Śledczego w Warszawie-Białołęce. Aresztu, w którym przebywają osadzeni należący do wszystkich kategorii – tymczasowo aresztowani, więźniowie niebezpieczni, skazani na dożywocie, młodociani i recydywiści. Ten rozdział swojego życia opisała w książce „30 lat za kratami. Osobista opowieść dyrektorki polskiego więzienia”. O więziennej rzeczywistości z perspektywy kobiety, specyfice pracy z osadzonymi, a także o potrzebie szacunku – ppłk Danuta Augustyniak. 

Pani Danuto, jako 19-letnia dziewczyna trafiła Pani do typowo męskiego świata i została w nim na 30 lat. Dosyć nietypowy scenariusz dla młodej dziewczyny, prawda? Taki był Pani plan na życie? 

Moja praca w Służbie Więziennej była trochę dziełem przypadku. Już jako młoda dziewczyna miałam jasno sprecyzowane plany i zawsze wiedziałam, że będę uczyć w szkole chemii. Niestety nie powiodło się. Oblałam ostatni z czterech egzaminów kwalifikacyjnych na studia. Moje plany o studiach na wydziale pedagogiki w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Kielcach odłożyłam na rok. Pomyślałam, że dobrze byłoby przez ten czas popracować. Będąc na wakacjach w Warszawie dowiedziałam się od znajomych, że w Areszcie Śledczym na Olszynce Grochowskiej poszukują do pracy żywnościowca. Pensja wówczas zachwycała, więc pomyślałam – czemu nie? Tłumaczyłam sobie, że to tylko rok. Wtedy chyba zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, co to jest służba. Nie byłam świadoma tego, że to pełna dyspozycyjność, odporność na stres, a często odwaga i determinacja. Ale przede wszystkim, że jest to odpowiedzialność za życie drugiego człowieka.

Domyślam się, że początki były wyjątkowo trudne. Kobieta w służbie więziennej nie była normą. Co sprawiło, że postanowiła Pani zostać na dłużej? 

Dlaczego zostałam? Sama nie wiem. Początki były rzeczywiście trudne. Wszystko nowe, inne niż myślałam. Okazało się, że wiedza zdobyta w szkole zupełnie nie wystarczyła, więc wiele czasu poświęcałam na naukę. Rok minął zanim zdążyłam się obejrzeć. Właśnie ukończyłam szkołę podoficerską, co wcale nie było łatwe. Spotkałam się tam z dużym brakiem poszanowania praw kobiet. W uszach aż dźwięczały mi słowa „zachciało się dziecku munduru” albo „z babami zawsze kłopot”. Tylko jaki kłopot, że chciałam buty służbowe numer 36 a dostałam 39, bo tylko takie były? Tak naprawdę, chyba właśnie takie docinki utwierdziły mnie w przekonaniu, że ja tu zostaję, że dam radę. 

Brzmi to troszkę tak, jakby została Pani w służbie na przekór wszystkim. Chciała Pani coś udowodnić? 

Być może. Wychowywałam się pod „komendą” dwóch starszych braci. Na mojej ulicy, na której się wychowywałam, oprócz mnie była jeszcze tylko jedna dziewczyna. Zabawy w wojnę, budowanie okopów, drewniany karabin, no i hasło „dasz radę” – to była moja codzienność. W służbie było podobnie. Postanowiłam dać radę. Poza tym dość szybko poczułam się tutaj „na swoim miejscu”. 

Ale przecież kobieta, to krucha, bezbronna i słaba istota. Przynajmniej taki nasz wizerunek kreśli stereotypowe myślenie. Jak ciężko tak „lichej” płci pięknej było zbudować wizerunek kobiety, która trzyma władzę nad funkcjonariuszami, osadzonymi? Która rządzi tym światem, a co najważniejsze – jest słuchana, szanowana i budzi respekt?

Nie było łatwo. Ten stereotyp kobiety kruchej, bezbronnej i słabej nie pomaga. Jeszcze bardziej dotkliwy jest stereotyp, że służba nie jest dla kobiet. Że kobieta zarządzająca męską, mundurową bracią jest wręcz policzkiem dla mężczyzn. Nierzadko czułam się obserwowana, sprawdzana, testowana. Tak jakby fakt, że kobieta może poprowadzić służbę transportową albo zająć się miliardową inwestycją budowy jednostki penitencjarnej było zjawiskiem odbiegającym od normy. Przykro mi tylko, że musiałam dwa razy więcej wiedzieć od mężczyzny na takim samym stanowisku. Ukończyłam wiele kursów, szkoleń. Dzisiaj patrzę na swoje certyfikaty z dumą. Zamówienia publiczne, prawo budowlane, prawo energetyczne, wodne a nawet melioracyjne. Najtrudniej było mi chyba ukończyć kurs audytora energetycznego, ale udało się. Z perspektywy czasu myślę, że właśnie ta zdobyta przeze mnie wiedza pomogła mi zdobyć uznanie i autorytet moich kolegów w służbie. Trudno negować przełożonego, który ma wiedzę i podejmuje decyzję tu i teraz. Bo przecież w służbie jest jedna podstawowa zasada – jest akcja, jest reakcja. Tacy przełożeni są dość szybko akceptowani, a ja chyba właśnie takim przełożonym byłam. Zawsze uważałam, że najgorszą decyzją, jest brak decyzji. Dlatego też zawsze starałam się stać u boku moich funkcjonariuszy, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Do tego nie jest potrzebna siła, a potrzebna jest obecność. Odpowiedzią na to jest szacunek innych.

Z jakimi wyrzeczeniami czy poświęceniami dla kobiety wiąże się praca w więziennictwie? 

Służba bezwzględnie stawia przed funkcjonariuszem wiele wyzwań, wyrzeczeń, a często również poświęceń. Funkcjonariusz nie zostawia pracy za murami. Służba to pełna dyspozycyjność. Funkcjonariusz nigdy nie jest pewny, o której zakończy służbę, czy nie wydarzy się coś, co go zatrzyma. Służba to również stała gotowość. To alarmy, ćwiczenia, szkolenia, wyjazdy, dyżury świąteczne. Bardzo sprawdza się tutaj moje powiedzenie: „służba na rozkazie stoi”. Tutaj warto jednak podkreślić, że nie ma znaczenia czy funkcjonariuszem jest kobieta czy mężczyzna. 

Wydaje się jednak, że mężczyznom jest nieco łatwiej? 

Trochę na pewno. Wielu z nich, przynajmniej w tych wcześniejszych latach, odbywało służbę wojskową, a więc miało już styczność z zasadami obowiązującymi w „mundurze”. Dla nas kobiet wszystko było obce, nowe, do przyswojenia. Poza tym mówiąc o kobietach w służbie, szczególnie należałoby zwrócić uwagę na funkcjonariuszki będące matkami. Ciąża a następnie macierzyństwo nakładają na kobietę określone zachowania i zadania. Łączenie ról funkcjonariuszki i matki jest bardzo wymagające. Z jednej strony wymóg dużej dyspozycyjność w służbie, a z drugiej potrzeba uczestniczenia w życiu dziecka. Niestety nie zawsze znajduje to zrozumienie.

Pani Pułkownik, a gdyby miała Pani ocenić, jak – i czy w ogóle – zmieniło się podejście funkcjonariuszy do osadzonych na przestrzeni ostatnich lat? Czy po diametralnych zmianach w więziennictwie, dziś nadal możemy spotkać się ze stosowaniem środków represyjnych? Czy we współczesnych więzieniach zdarza się, że funkcjonariusze nadal chcą sprawdzić “wytrwałość więźnia”?

Więzienie z lat osiemdziesiątych, w których przyjmowałam się do służby, diametralnie różniło się od dzisiejszych zakładów karnych. Po zmianach ustrojowych, jakie nastąpiły w Polsce w 1989 roku, w Służbie nastąpiła ogromna transformacja. Na wszystkich płaszczyznach. O przyjęciu kobiet w szeregi służby już mówiłyśmy, ale ogromne zmiany nastąpiły przede wszystkim w postępowaniu z osadzonymi oraz w warunkach bytowych panujących w polskich więzieniach. Fala buntów i protestów jaka przeszła przez więzienia w 1989 roku nie pozostała bez echa. Nastąpiła zmiana przepisów wymuszająca na funkcjonariuszach sposób traktowania osadzonych z przedmiotowego na podmiotowe.

Jak możemy to rozumieć? 

Traktowanie ma być humanitarne, praworządne, uwzględniające ratyfikowane przez Polskę konwencje o ochronie praw człowieka. Zwrot: „Kowalski podejdźcie”, został zastąpiony zwrotem „panie Kowalski, niech pan podejdzie”. Może wydawać się to nieznaczna zmiana, jednak dla funkcjonariuszy z dłuższym stażem służby, była to niemalże rewolta. Regulamin więzienny z 1989 roku znacząco złagodził też warunki odbywania kary pozbawienia wolności, między innymi wyeliminował on odbywanie kary w rygorze surowym. Zmienił się wachlarz kar. Zaprzestano stosowania kar fizycznych, kary zmniejszania porcji żywnościowych, golenia głów „na łyso”. Wyeliminowano również karę „twardego łoża”, czyli kary spania na łóżku z samych twardych desek. 

A jak wygląda samo podejście funkcjonariuszy do osadzonych? 

Wydaje mi się, że społeczeństwo nie do końca rozróżnia zjawisko znęcania się nad osadzonymi od stosowania regulaminowych kar, a nawet konieczności zastosowania środków przymusu bezpośredniego. Zgodzę się tutaj, że w komunistycznym państwie te kary – podkreślam kary – określone w aktach prawnych, balansowały na granicy przemocy czy znęcania. Dzisiaj, jak już wspomniałam, te najbardziej surowe, a wręcz nieludzkie kary zostały wyeliminowane. Obecnie obowiązuje zasada humanitaryzmu i poszanowania godności ludzkiej skazanego. Nie chciałabym, aby zabrzmiało to patetycznie, ale przecież to funkcjonariusze Służby Więziennej chronią osadzonych, zapewniają im bezpieczeństwo, dbają o zapewnienie im humanitarnych i godnych warunków.

Mam jednak wrażenie, że przez niektórych funkcjonariusz Służby Więziennej często postrzegany jest jako bezduszny oprawca. 

To prawda. Taki stereotypowy obraz często malowany jest przekazem filmowym. Jako przykład podam tutaj film „Skazani na Shawshank”, gdzie wyłania się obraz sadystycznych strażników i psychopatycznego naczelnika, czy też serial „Prison Break”, który również ukazuje mało korzystny wizerunek służby. A przecież taki obraz nie ma nic wspólnego z więzienną rzeczywistością. Prawdą też jest, że statystyki więzienne, a nawet orzeczenia sądowe ukazują, że niechlubne dla służby zdarzenia z udziałem funkcjonariuszy się zdarzają. To przykre i naganne, gdy funkcjonariusz, który winien stać na straży porządku publicznego ukazuje drugą twarz, przejawia skłonność do agresji, wyszydzania, upokarzania czy znieważania, czyli po prostu znęcania psychicznego. Każde tego typu zachowane jest negowane, w stosunku do funkcjonariusza dopuszczającego się takich zachowań, wyciągane są zarówno konsekwencje służbowe jak i karne. Niemniej jednak takie zdarzenia budują opinię i pozostawiają w świadomości społeczeństwa negatywny obraz funkcjonariusza Służby Więziennej. 

Wróćmy proszę jeszcze na chwilę do środków przymusu bezpośredniego, o których Pani wspominała. Czy są one aktualnie stosowane?

Tak, stosowane są nadal. Oczywiście w określonych sytuacjach, powodowanych zachowaniem osadzonych. Proszę mi wierzyć, że przez te wszystkie lata spotykałam się z bardzo różnym zachowaniem osadzonych. Często podkreślam, że w służbie nie ma dwóch identycznych sytuacji. Każdy dzień jest inny, nieprzewidywalny. W jednej celi siedzą osadzeni z różnych światów. Często ze światów, w których króluje zło, przemoc i narkotyki. Ci ludzie przenoszą do celi swoje przyzwyczajenia i nawyki. To często powoduje konflikty, a gdy dzieje się źle, dochodzi do bójek, agresji czy samouszkodzeń. Wówczas trzeba reagować zdecydowanie. Takich sytuacji miałam wiele. Jeśli widziałam potrzebę użycia środków przymusu bezpośredniego, to taką decyzje podejmowałam. Czy to jest znęcanie się nad osadzonym? Oczywiście można tutaj dywagować, czy stosowanie tych środków, czyli między innymi użycie siły, kajdanek, pasa obezwładniającego, w stosunku do człowieka jest humanitarne. Tyle tylko, że należy pamiętać, że te środki stosuje się wyłącznie w stanie konieczności, w celu zapewnienia bezpieczeństwa i zgodnie z prawem. 

Pani Pułkownik, mówiłyśmy o zmianach w podejściu funkcjonariuszy do osadzonych, a jak według Pani wygląda to z drugiej strony? W swojej książce przywołuje Pani historię Pana Kazika, którzy wrócił po kilku latach do więzienia i nie bardzo potrafił się w nim odnaleźć. Jak warunki więzienne, zasady panujące za kratami, zmieniły się na przestrzeni ostatnich 30 lat? 

Historia z Kazikiem może wydawać się zabawną, ale tak naprawdę dała mi wiele do myślenia. Bo przecież wydawałoby się, że wszelkie zmiany jakie zaszły w więzieniach, to zmiany pozytywne, a jednak jak się okazuje nie wszystkie odpowiadały osadzonym. Skazany Kazik pamiętał więzienie, o którym już wcześniej wspominałam. Więzienie, w którym Kazik nie był „panem”. Więzienie, w którym codziennie po apelu więźniowie wystawiali na korytarz „kostkę”, czyli całą odzież skarbową, bo tylko w takiej pozostawali po przyjęciu do więzienia. Odzież idealnie złożoną na kształt kostki, łącznie z butami ułożoną na taborecie. Osadzony po apelu pozostawał w celi wyłącznie w piżamie, ponieważ to miało utrudniać ewentualną ucieczkę. Kazik nie pojmował oddania mu niemalże całej odzieży cywilnej do celi. Więzienny świat Kazika z dotychczasowych pobytów w nim, jak to sam określał, był poukładany. Osadzony „wciśnięty” był w świat żelaznych reguł, w których każda godzina była zaplanowana i przewidywalna. Teraz widzi w celi telewizor. To jest dla niego czymś anormalnym. Czymś co zaburza przyjęte przez niego normy zachowania. A już nie do przyjęcia był fakt osadzania w jednej celi, jak to sam określił – „grypsujących” z „frajerami”. Kazik był w swych zachowaniach dość komiczną postacią. W końcu przyzwyczaił się do przebywania w celach mieszanych, czyli takich w których przebywają zarówno grypsujący jak i niegrypsujący, ale zaufanie do kobiety w roli dyrektora nadal pozostało ograniczone. 

Niekiedy mówi się o tym, że więźniowie mają lepsze warunki do życia niż niektóre osoby na wolności. Osoby, które muszą zapracować na jedzenie, na dach nad głową. Czy w Pani odczuciu rzeczywiście możemy mówić o “łatwiejszym życiu za kratami”?

Często słyszymy stwierdzenia, że dzisiejsze więzienia to ośrodki wypoczynkowe, że osadzeni mają za dobrze, że nie ponoszą żadnej kary. Ja jednak tak bym tego nie nazywała. W mojej ocenie już sama izolacja jest karą. Żaden człowiek nie jest stworzony do życia w zamknięciu, do ograniczonej przestrzeni, do spędzania 23 godzin w celi i jednej godziny spaceru. Czasami ewentualne wyjście na widzenie, do wychowawcy, a może na jakiś program readaptacyjny. Z rozmów z osadzonymi wybrzmiewa bardzo głośno, że w więzieniu najbardziej dokucza brak kontaktu z rodziną, osamotnienie i nuda. Zawsze podkreślam, że kara pozbawienia wolności jest już karą samą w sobie. Nie można dodatkowo zdzierać z osadzonych godności i gwarantowanych każdemu człowiekowi praw.

Podczas swojej kariery zawodowej pracowała Pani z różnymi grupami osadzonych. Byli młodociani i więźniowie niebezpieczni. Byli skazani po raz pierwszy, ale wyroki odsiadywali także recydywiści. A jak wspomina Pani pracę z gangsterami?

Pewnie ku ogólnemu zdziwieniu odpowiem, że z tą grupą osadzonych zawsze pracowało mi się najlepiej. Często powtarzam takie zdanie, chociaż pewnie brzmi ono trochę kuriozalnie, że mafia nie lubi idiotów. Ci gangsterzy to często bardzo inteligentni ludzie. Ponadto, jeśli już trafiają do zakładu karnego, to są to poważne wyroki, a mając przed sobą perspektywę spędzenia w więzieniu wielu lat, tym osadzonym nie zależy na łamaniu zasad, regulaminów, przepisów. Oni starają się posiadać jak najlepszą opinię, bo to od niej przecież wiele zależy. Fakt posiadania w celi telewizora, otrzymania dłuższego widzenia, dodatkowej paczki, a może nawet przepustki ma ogromne znaczenie.

A jak to wygląda w przypadku recydywistów?

Recydywiści, a jeszcze bardziej poważni przestępcy, z długimi wyrokami, to w mojej ocenie najspokojniejsza grupa osadzonych. Po pierwsze tak, jak wspomniany osadzony Kazik pamiętają te gorsze czasy polskiego więziennictwa. Gorsze zarówno pod względem traktowania, warunków bytowych jak i wyżywienia, a po drugie chyba nawet doceniają te zmiany i nie szukają kłopotów. Jeśli do tego dochodzi długi wyrok, to już na pewno starają się „poukładać sobie życie w więzieniu”. Zadbać o swoje dobra, takie jak posiadanie telewizora, może gierki, czajnik. Zapracowania swoją postawa na dłuższe widzenia, może przepustki. Część z nich stara się o pracę, szkołę czy kurs. To ważne, ale to zależy w dużej mierze od ich zachowania. 

A z jaką grupą osadzonych pracuje się najtrudniej? 

Zdecydowanie z osadzonymi młodocianymi. Ci trafiając do więzienia często są zagubieni, wystraszeni, ale również zdarza się, że okazują dumę, a nawet poczucie spełnienia z faktu dokonania przestępstwa i pobytu w zakładzie karnym, starają się zdobyć silną pozycję. Ich niedojrzałość emocjonalna powoduje zagrożenie. Jedni popadają w depresję, podejmują próby samobójcze, a inni ukrywając swoje lęki zakładają maskę oprawcy, próbują swoje emocje rozładować agresją i konfliktem. Pobyt w więzieniu często jest dla nich sprawdzianem, pierwszym stopniem w budowaniu hierarchii przestępczej.

Wspomniała Pani o próbach samobójczych. Często zdarzają się sytuacje, w których dochodzi do samookaleczeń osadzonych? Podcięte żyły, połknięcia sprężyn łóżka czy zasypka do oka ze zmielonego szkła jarzeniówki – pamięta Pani pierwsze takie wydarzenia podczas służby? 

Niestety takie zdarzają się. Nie zapominajmy o tym, że do więzienia trafiają ludzie nierzadko z dużym obciążeniem psychicznym. Samookaleczenia więźniów mają różne podłoża – są osadzeni, dla których zrobienie krzywdy komuś lub sobie jest zwykłym rozładowaniem emocji. Zdarzają się również przypadki samookaleczeń o charakterze instrumentalnym, gdy osadzeni chcą w ten sposób wymóc na przykład zmianę celi czy zakładu karnego. Doskonale pamiętam sytuację, gdy jako młody funkcjonariusz udałam się na oddział kobiecy na Olszynce Grochowskiej w ramach kontroli wydawania posiłków. Moją uwagę przykuła jedna osadzona. Miała całą twarz w bliznach i pocięciach, że nie sposób było na nią nie zwrócić uwagi. Chyba widziała, że przyglądam jej się trochę nachalnie. Spojrzała na mnie i śmiejąc się podniosła bluzkę. Zamarłam. Wydawało mi się, że nie ma skóry na brzuchu. To był szokujący widok. Oddziałowa wyjaśniła mi, że osadzona „Szramka” na skutek wielu połyków, faktycznie ma operacyjnie wzmocnioną skórę brzucha siatką. Wysłuchałam całej opowieści o tym skąd pseudonim „Szramki”, ale nie mogłam pojąć jak można połknąć sprężynę? Nie przyszło mi do głowy, że wcześniej się ją związuje nitką, która w żołądku pod wpływem soków żołądkowych się rozpuści i uwolni sprężynę, a ta dokona wewnątrz ciała okaleczenia. 

Brzmi przerażająco. Rozumiem, że tacy więźniowie są pod szczególną ochroną, a jakie warunki musi w takim razie spełniać osadzony, by otrzymał zgodę na przykład na pracę poza terenem więzienia? 

Zatrudnienie osadzonych reguluje przede wszystkim kodeks karny wykonawczy. Aby osadzony otrzymał zgodę na pracę poza terenem zakładu karnego musi odbywać kare pozbawienia wolności w zakładzie karnym typu półotwartego lub otwartego. Kwestię tego, kto może być kierowany do tego typu zakładu reguluje wspomniany kodeks karny wykonawczy. 

Jak to wygląda w świetle prawa?

Do zakładu karnego typu półotwartego kieruje się skazane kobiety, skazanych odbywających karę w systemie programowanego oddziaływania oraz skazanych za przestępstwa nieumyślne. W zakładzie karnym typu otwartego może zostać osadzony młodociany, skazany odbywający karę po raz pierwszy oraz skazany na karę aresztu wojskowego. Oczywiście należy tutaj dodać, że ostateczny głos w tej sprawie ma Komisja Penitencjarna, która dodatkowo bierze pod uwagę stopień demoralizacji, zachowanie osadzonego, charakter przestępstwa. W przypadku skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności decyzję o umieszczeniu ich w zakładzie karnym typu półotwartego można podjąć po odbyciu przez skazanego co najmniej 15 lat kary.

A czy kiedykolwiek zdarzyły się próby ucieczki osadzonych z zatrudnienia zewnętrznego?

Niestety to się zdarza i wcale nie są to przypadki odosobnione. Dlatego właśnie przy kierowaniu do pracy na zewnątrz jednostki tak ważna jest pozytywna prognoza kryminologiczno-społeczna osadzonego, czyli pozytywna opinia środowiskowa z miejsca zamieszkania osadzonych, dokonywanie przez nich w przeszłości ucieczek z miejsca pracy, ewentualne niepowroty z przepustek.

Pani Pułkownik interesuje mnie jeszcze jedna kwestia. Mamy taką skłonność do kategoryzacji więźniów. Mam tutaj na myśli to, że jesteśmy skłonni uznać złodzieja za „lepszego” od gwałciciela czy pedofila. Czy w rzeczywistości więziennej możemy klasyfikować osadzonych ze względu na rodzaj popełnionego przestępstwa? Czu możemy uznać, że temu, który mniej zawinił, należą się jakieś przywileje, większy szacunek? 

Jeśli pyta Pani o kategoryzację osadzonych, której dokonuje administracja jednostki, to następuje ona już w momencie przyjęcia osadzonego do zakładu karnego. Mówimy tutaj o klasyfikacji skazanych, której dokonuje Komisja Penitencjarna, mając między innymi na względzie zarówno prawidłowe przydzielenie do określonego typu zakładu karnego jak również osadzenie w celi mieszkalnej. Znaczenie ma płeć, wiek, długości wyroku, skala popełnionego przestępstwa, uprzednie pobyty w zakładach karnych, umyślność lub nieumyślność czynu, stan zdrowia czy też stopień uzależnienia od alkoholu lub narkotyków. Tak więc nie ma mowy, aby na przykład osadzony pierwszy raz karany umieszczony był w tej samej celi z recydywistą, młodociany z dorosłym, chyba że podyktowane to jest potrzebą kształtowania środowiska. Oczywiście, bierzemy również pod uwagę stopień demoralizacji czy też rodzaj popełnionego przestępstwa, ale nie znaczy to, że określamy osadzonego jako „lepszego” czy też „gorszego”. Prawidłowe osadzenie w celach ma ogromny wpływ na bezpieczeństwo w jednostce, ale również bezpieczeństwo samych osadzonych. Nie jest tajemnicą, że pewne grupy osadzonych są wśród więźniów nietolerowane, a wręcz potępiane. Mam na myśli właśnie pedofili, gwałcicieli, dzieciobójców, a nawet osadzonych znęcających się nad własnymi matkami. Tacy osadzeni są w zakładzie karnym pod szczególną ochroną. Często osadzani w celach pojedynczych lub celach z rozpoznaną i bezpieczną grupą osadzonych. 

Pani Danuto, zatem zmierzając już ku końcowi – są jakieś sprawy, osadzeni, którzy szczególnie zapadli Pani w pamięć? 

Spędziłam w służbie trzy dekady. W mojej głowie jest pełno różnych wspomnień. Trudno wymienić, co tak najbardziej zapadło w mojej pamięci. Dla mnie bardzo ważne były zawsze momenty, w których zarówno moi funkcjonariusze jak i osadzeni okazywali mi zaufanie. Nie jest łatwo kobiecie zostać dobrym przywódcą w męskim świecie. Momenty, w którym widziałam okazywany mi przez moich funkcjonariuszy szacunek, zawsze były dla mnie ważne. Nigdy nie zapomnę oczu moich funkcjonariuszy, które wydawały się krzyczeć w ostatnim dniu mojej służby: „Danka zostań z nami”. Ale widzę też obrazy osadzonych. Grypsujący osadzony, którego wspominam w swojej książce, łamiąc zasady grypsery, przysłowiowo staje na głowie, aby zespawać kratę okienną. Inny osadzony, który otrzymuje ode mnie surową karę, gdyż degradując go, pozbawiłam go jednocześnie uprawnień do przepustek, wyraża słowa zrozumienia i szacunku do mnie. To takie momenty często wspominam.

A czego nauczył Panią ten 30-letni rozdział życia?

Pokory. Tego, że w życiu nic nie jest albo białe albo czarne. 

Pani Danuto, serdecznie dziękuję za rozmowę! 

Rozmowa została opublikowana w Magazynie “Detektyw” 2/2022