Elżbieta Sidorowicz

Moja Wizytówka 
 

O Mnie

Urodziłam się w Warszawie. Ukończyłam Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych im. W. Gersona, a następnie Wydział Architektury Wnętrz na warszawskiej ASP. Zajmuję się projektowaniem wnętrz, ilustracją dziecięcą, grafiką użytkową, rzeźbą, ceramiką i malarstwem. Na zlecenie wydawnictwa Nowa Era współtworzyłam program nauczania plastyki dla klas 1-3 (nauczanie zintegrowane). Od wielu lat pracuję jako art director w warszawskiej agencji reklamowej.

Dorobek literacki

Debiutowałam cyklem wierszy w miesięczniku „Poezja“ wtedy, gdy jeszcze istniał miesięcznik „Poezja“ :) Publikowałam wiersze – dla dorosłych w prasie ogólnopolskiej, dla dzieci w tygodniku „Świerszczyk“ i w podręczniku dla klas 1-3 wydawnictwa Nowa Era.
„Okruchy gorzkiej czekolady“ to mój debiut prozatorski.





„Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności” – recenzje

Ładne wydanie… Portret dziewczyny na okładce wprost niesamowity, intrygujący, ujmujący, piękny, przemawiający do wrażliwego czytelnika - poniekąd zdradzający emocje, jakie mogą go czekać na kartach tej powieści.
Z reguły nie czytam „dziewczyńskich” książek – pisanych ręką kobiety i o dziewczynach/kobietach. Wyjątkiem może "Zapałka na zakręcie", może jeszcze jakieś inne przed laty – ale to inna historia, nawet nie ta półka. Zazwyczaj szukałem powieści męskich, często historycznych. W tym przypadku sprowokowała mnie właśnie okładka, twarz dziewczyny na niej, którą wypatrzyłem na stronach empiku, potem krótka recenzja.
Zastanawiam się, czy to powieść, czy obraz malowany ręką artystki, autorki? Tak, to obraz… Autorka w tej powieści w sposób wyjątkowy maluje słowami… maluje kolorowo: krajobrazy, przestrzenie, opisy zdarzeń, portrety ludzi… Ale, co najistotniejsze w tej powieści, co jest jej sercem i duszą – w sposób wyjątkowy maluje przeżycia, myśli, uczucia, emocje, maluje duszę dziewczyny – czarno białą, sponiewieraną, rozbitą… Maluje jej świat, jej tragiczny, pusty świat, wypełniany przez gorzkie uczucia i emocje, i… bliskich obcych – przyjaciół. Dla mnie to powieść niesamowita, wyjątkowa, pełna wrażliwości i emocji – to nic, że dziewczęcych, chociaż nie tylko. I aktualna, z naszego świata, naszej rzeczywistości, tej trochę byłej, jak i teraźniejszej. Każdego może spotkać taki los
Kiedyś, przed laty, dawno, dawno temu, zapłakałem nad jedną z pierwszych przeczytanych książek. Czytałem z przejęciem, ale jej ostatnie rozdziały czytałem przez łzy, a tak naprawdę to płacząc. To był "Szerszeń" – jedna z nielicznych wyciskaczy łez, zapewne nie jedyna, chociaż więcej nie pamiętam. Natomiast czytając "Okruchy…" – mówię serio – ja, starszy facet, zapłakałem już na 21 stronie. Nie, to nie tak – zapłakałem na 21 stronie i tak już pozostało - ocierałem łzy co kilka kartek, do samego końca… To sztuka tak pisać, tak malować uczucia, tragiczne emocje…
Dlaczego nie ma tej powieści w nominacjach do Nagrody Literackiej Nike, a są tam pozycje ocenione przez czytelników na 5 – 6 pkt. w skali do 10? Dlaczego nie ma jej w nominacjach do Książki Roku 2020? Nie wiem, może są lepsze książki , po które jeszcze nie sięgnąłem, ale… czy na pewno?
Powieść smutna, jak cała seria, ale godna polecenia, pouczająca.
GenR

Ta książka to moje odkrycie roku!
Piękna opowieść o trudach życia młodej osoby po wielkiej tragedii oraz emocjach, które niekiedy rozrywają nas na pół i wbijają w ziemie.
Ta pozycja to istny wulkan, przez kilka stron płakałam, aby później śmiać się jak wariatka. Pięknie pokazana droga jaką musi przejść główna bohaterka, sprawia, że towarzyszymy jej w tej wędrówce do ostatniej strony. Ból, tęsknota i cały wachlarz przeżyć (tych trudnych, śmiesznych, niezrozumiałych, cudownych) jakie napotkała Ania są opisane w sposób tak naturalny, że co chwila zapominałam, że czytam jedynie litery na papierze (albo aż)!
Na pewno trzeba jeszcze pochwalić za naprawdę mnóstwo informacji. Dzięki tej książce dowiedziałam się co dzieje się po tym jak zostajemy na świecie zupełnie sami, jak wtedy łatwo popaść w choroby psychiczne, jak te zaburzenia wyglądają, jak przebiega z nimi walka i czy kiedykolwiek się ona kończy. Ciekawym zabiegiem było wykorzystywanie cytatów lub fragmentów dzieł znanych osobistości, pisarzy, malarzy oraz porównania jakiegoś obrazu do jego rzeczywistego odpowiednika, można wtedy było sobie zerknąć na to w jakim stylu bohater książki namalował swoją pracę.
Bohaterowie to istny majstersztyk. Każdy inny, choć często mający podobne cele. Wiele nietuzinkowych (i zupełnie zwykłych) osobistości, którzy wydają się być najrealistyczniejszymi osobami. Oczywiście moim ulubieńcem jest Michał ;).
Polecam tą książkę całym serduchem i już zabieram się za drugi tom!
Koci_Pazur


Elżbieta Sidorowicz „Rachunek nieprawdopodobieństwa. Okruchy gorzkiej czekolady” Tom 1 i 2 Videograf

Jak wyleczyć złamane serce i poranioną duszę? Czy nierozwiązane sprawy mogą być dla uczucia murem nie do przebicia? W tej powieści nie brakuje trudnych wyborów, siły, niedomówień, tajemnic i przyjaźni. Nie będziecie w stanie oderwać się od historii Pawła i Ani, którzy postawili na uczucie tam, gdzie nie miało prawa się zdarzyć. Ten rachunek nieprawdopodobieństwa jest bowiem trudny nawet dla genialnego matematyk. Bo tu dzieli się serce, a mnoży miłość.

Paweł Jeż stawia czoła demonom przeszłości. Topi strach w alkoholu, choć to nie daje mu upragnionego spokoju. Kiedy zaczyna pracę jako matematyk w warszawskim plastyku sądzi, że to największy paradoks, jaki mógł go spotkać. Gdy poznaje Anię, przepada bez pamięci w jej oczach, delikatności i sile. Miłość od pierwszego wejrzenia jest tu zakazana. Czy przyjaźń wystarczy by zaspokoić pragnienia?

Ostatnie części cyklu „Okruchy gorzkiej czekolady” to przejmujący dziennik Pawła, który z arogancji i płytkości przechodzi do wrażliwości i subtelności. Miłość czyni cuda, choć nie jest to proste uczucie. Aby ja pomnożyć trzeba dzielić serce, a rachunek i tak wychodzi zerowy. Czy nieprawdopodobieństwo jest realne w szalenie poukładanym matematycznym świecie algorytmów? Sprawdźcie, jaką drogę przeszło tych dwoje, by mogli pojąć wyjątkowość uczucia, które ich połączyło.


Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 368, 328
ISBN: 978-83-7835-861-9
ISBN: 978-83-7835-862-6
Premiera: 4 sierpnia 2021






„Okruchy gorzkiej czekolady. Rachunek nieprawdopodobieństwa.” – recenzje
"Rachunek nieprawdopodobieństwa" jest też powieścią wielu bohaterów i wielu wątków. Dzięki niemu mamy okazję poznać zarówno Pawła Jeża - młodego jak i genialnego nauczyciela matematyki oraz Anię - skromną uczennicę ostatniej klasy liceum, z którą życie obeszło się wyjątkowo brutalnie. Między tym dwojgiem pojawia się uczucie. Uczucie niewskazane. Wręcz zabronione. Niejednoznaczne. Miłość, którą trzeba albo ukrywać, albo odrzucić. Uczucie, nad którym zbierają się czarne chmury. Ania i Paweł staną więc przed wyjątkowo trudnymi wyborami. Doświadczą rzeczy, których dotąd nie znali. Zmierzą się z własnymi demonami, lękami i prawdą o miłości najczystszej.
Ta wrażliwość i emocje nie są obce również innym bohaterom powieści. Choć pojawiają się w niej również i czarne owce. Ludzie pozbawieni skrupułów. Tacy, dla których liczy się tylko pieniądz. Ludzie zawistni, szukający zemsty i kobiety łamiące czułe męskie serca. W ten sposób powieść wychodzi ze swoim zasięgiem daleko poza szkolne realia. Wkracza do świata wielkiego biznesu. Grzebie się w zakamarkach ludzkich serc i umysłów, a co najważniejsze nie powiela schematów. Łamie wiele stereotypów. Emanuje świeżością i dojrzałością zarazem. Jest kwintesencją smaku i dobrego stylu. Czymś, czego nie ma się dość. Historią, która wcale nie musi mieć w tym miejscu końca.

A wszystkich tych, którzy poczują niedosyt, odsyłam do pierwszych dwóch tomów z serii "Okruchy gorzkiej czekolady", które są niejako historią Ani, czyli niczym innym jak słodko-gorzką opowieścią o utraconym szczęściu. Historią, w której poznamy wyjątkowo burzliwe losy młodej dziewczyny. Czytanie "Rachunku nieprawdopodobieństwa" nie wymaga jednak znajomości poprzednich części. Z powodzeniem tworzy on samodzielną fabułę, będącą też trochę taką formą pamiętnika. Męskiego spojrzenia na rzeczywistość w otchłani miłości. Historią, w której pierwsze skrzypce gra tym razem Paweł

Ach, cóż to była za powieść...
EdyMon

Nie znałam wcześniejszych części, ani twórczości autorki, gdy brałam się za tę książkę. Dlatego nie spodziewałam się, aż takiego szoku jaki odczułam zagłębiając się w tę powieść. Dałam się porwać lekturze, którą pożerałam z zapartym tchem, a otaczający mnie świat się zatrzymał. Czytało mi się ją naprawdę ekspresowo, co ułatwiało lekkie, artystyczne pióro autorki oraz forma książki napisana jako pamiętnik. Cała fabuła ukazana jest oczami bohatera, zawiera jego życiowe wzloty jak i upadki, jego odczucia, przemyślenia, rozterki.
Nierzadko miałam oczy przepełnione słonymi łzami, były też momenty, gdy uśmiechałam się, a także nieraz się rozmarzyłam, gdy Paweł pisał o swej ukochanej. Szczerze wam powiem, że ta powieść jest przepełniona uczuciami i to pięknymi, każde przeczytane słowo zapada w pamięć i coś znaczy, emocje aż buzują, powodując uczucie wewnętrznej eksplozji a myśli i rodzące się refleksje nie dają spokoju. Bardzo przeżywałam losy tego matematyka, wcale nie pozbawionego wad, jednak zaimponował mi jego twardy charakter, wytrwałość i upór. Wspierałam go duchowo i kibicowałam mu mocno ściskając kciuki.
Ten genialny, dwudziestodziewięcioletni człowiek wiele przeszedł. Stracił ukochaną pracę, rozpadł mu się wieloletni związek i żeby móc z czegoś żyć podjął pracę jako nauczyciel matematyki w liceum plastycznym. Uzdolnieni, młodzi ludzie nie przepadają za tym przedmiotem i wykładającym go Pawłem. „Potwór” jak nazywają go uczniowie miał takiego pecha, że gdy ujrzał osiemnastoletnią Anię, to zakochał się w niej. W takim środowisku to zakazana miłość bez prawa przyszłości.
Co z robi Paweł i jak poradzi sobie z tym uczuciem? Czy ta miłość coś w nim zmieni? Jak zareaguje otoczenie, czy dojdzie do linczu? Jakie będą teraz jego relacje z uczennicą? Jakie decyzje podejmie matematyk?
Z całego serca polecam wam tę lekturę. Koniecznie musicie ją poznać. Ta historia jest genialna, pełna pasji, poruszy wasze najgłębsze zakątki serca i będzie ukojeniem dla wrażliwej, czytelniczej duszy. To majstersztyk pośród powieści obyczajowej, w której śmiało może zaczytywać się młodzież jak i dorośli. Polecam, wręcz was namawiam do czytania!
Izzi

„Okruchy gorzkiej czekolady” to seria książek, których geneza oparta jest na głębokim współodczuwaniu i umiejętności przyglądania się światu wciąż z nowej perspektywy. Wielu z nas już ją zatraciła, tak samo jak coraz mniej jest w nas kreatywności i potrzeby zadawania pytań. Kolejne odpowiedzi serwowane są wprost na złotych tacach zanim nastąpi jakakolwiek refleksja.
Elżbieta Sidorowicz pragnie czegoś więcej. Jako absolwentka Akademii Sztuk Pięknych nawykła do ujmowania szerszej perspektywy problemów, badania emocji oraz utrwalania ich dla obserwatora w ciekawej i niebanalnej formie. „Rachunek nieprawdopodobieństwa” jest bowiem obrazem, na który można spoglądać z różnych perspektyw, odnajdując w nim wciąż nowe szczegóły. Wyróżnia się na tle innych, ponieważ pozostawia odbiorcy możliwość własnej interpretacji, pole do snucia domysłów i własnych odniesień. Autorka, budując losy młodziutkiej Ani naznaczonej piętnem tragicznej śmierci rodziców, uchyliła drzwi do historii Pawła - młodego mężczyzny z bagażem trosk i przekleństw, które z boku mogą wydawać się dobrodziejstwami losu. Forma pamiętnika „Rachunku nieprawdopodobieństwa” prowadzonego przez licealnego matematyka oświetla te rejony, które dotąd pozostawały poza percepcją czytelnika. To niezwykle głębokie doświadczenie, wskazujące pośrednio literackie inspiracje autorki i kierujące ku bardziej metafizycznemu oglądowi tej relacji. Odnosząc się do takich pojęć jak honor, czy konieczność dotrzymania danej obietnicy wraca do czasów, które są współczesnym obce, a przecież to na nich zbudowano naszą europejską kulturę. Po powieść przekazaną nam w formie dwóch tomów można sięgnąć bez znajomości wcześniejszych części „Okruchów”. Zachęcam jednak do zapoznania się z całością, smakowania dojrzałej, niespiesznej twórczości Elżbiety Sidorowicz małymi kawałeczkami. Piękny, plastyczny język zachwyca i pozwala w pełni przeżywać każdy kolejny rozdział. Zespolenie losów Ani i Pawła pozwala uzyskać efekt wyjątkowej wielogłosowości - każde z nich ma swobodę melodyjną, jednak dopiero wspólnie tworzą całość zgodną dźwiękowo.
Smallangel


„Okruchy gorzkiej czekolady. Serce na wietrze” – recenzje
"Na początek zwątp we wszystko, w co wierzysz. A potem wszystkie najważniejsze rzeczy same do ciebie przyjdą, i to w ściśle określonym porządku (…)”.
Młodość. Z czym Wam się kojarzy? Z beztroską, radością, szkołą?

Tak. Ale przypomnijcie sobie, jacy byliście na chwilę przed maturą. Na chwilę przed wkroczeniem w dorosłość, na razie jeszcze niefrasobliwi, szukający dopiero ścieżki swojego życia, a póki co błądzący po labiryntach pierwszych miłości, pierwszych zawodów miłosnych i pierwszych... No właśnie.
Ania stała mi się bardzo bliska. Próbowałam przypomnieć sobie siebie w tym wieku i szczerze powiem - nie wiem, czy miałabym w sobie tyle siły, czy potrafiłabym tak przeorganizować swoje życie, tak dojrzale podejść do powierzonych mi zadań... Ona potrafiła. Nagle zmuszona do samodzielności, nagle postawiona przed koniecznością dorośnięcia szybciej, niżby sama tego chciała - poradziła sobie. I wtedy, w liceum plastycznym, w którym się uczyła, pojawia się nowy nauczyciel matematyki. Młody, przystojny, ale nie-do-dotknięcia, błyskawicznie ochrzczony Potworem. Czegóż mógł się spodziewać po szkole pełnej artystów? Zdaje się skrywać jakąś mroczną tajemnicę, która rzuciła go w szpony systemu edukacji, która wisi nad nim jak nieodłączny cień.
A jednak... A jednak między nim i Anią nawiązuje się specyficzna nić porozumienia...

Młodzi ludzie, ale jakże dojrzali. Jak poważnie podchodzący do życia. Zawiedzione uczucia, nowe znajomości, nowe doświadczenia. Autorka prowadzi nas przez tę opowieść niezwykle plastycznie, ale z lekkością, która powoduje, że i my przeżywamy rozterki tych młodych ludzi, stojących u progu dorosłości. Jesteśmy z nimi, gdy ponoszą porażki, ale i wtedy, gdy odnoszą sukcesy. Czujemy wiatr we włosach, galopując z Anią na grzbiecie Maklera, widzimy wszystkie barwy, jakich używa w tworzonych przez siebie obrazach, słyszymy każdy jeden dźwięk wygrywany i wyśpiewywany przez Dworzec 100... Uwielbiam, kiedy książka daje się odczuwać naprawdę wszystkimi zmysłami. Kiedy jest ucztą dla zmysłów. Kiedy nie pozostawia na mnie suchej nitki, a jedynie każe z niecierpliwością oczekiwać ciągu dalszego.
Nie sugerujcie się tym, że ten cykl jest przewidziany jako literatura młodzieżowa. To znakomicie napisana powieść obyczajowa, która bez wątpienia da Wam ogrom emocji.
A ja z całego serca polecam!
Brunetka_czyta

"Serce na wietrze" to drugi tom cyklu "Okruchy gorzkiej czekolady", od razu uspokajam, że spokojnie możecie go przeczytać bez znajomości pierwszej części, chociaż oczywiście zachęcam do zapoznania się z całą serią :)

Bohaterką książki jest Ania - uczennica liceum plastycznego, która mimo kilkunastu lat posiada już ogromny bagaż doświadczeń. Los sprawił, że musiała znacznie szybciej dorosnąć, wykazać się ogromną dojrzałością, a mimo to nie zatraciła nastoletniej chęci poznawania świata, odkrywania siebie - swoich emocji, pasji. Wyjątkowa to dziewczyna, której nie da się nie lubić i szczerze kibicuje się jej poczynaniom.

Mimo że główną bohaterką jest nastolatka, nie jest to książka stricte młodzieżowa. Sama autorka nie zgadza się na klasyfikowanie jej w ten sposób. To uniwersalna historia dotykająca najintymniejszych ludzkich emocji, jak miłość, żałoba, bezgraniczne szczęście, ale i nieprzenikniony smutek. Zarówno młodsi czytelnicy, jak i starsi znajdą tu coś dla siebie.

Elżbieta Sidorowicz zabiera czytelnika w niezwykłą podróż. Tutaj słowo spotyka się z malarstwem i muzyką, tworząc artystyczny kolaż, którego odkrywanie poszczególnych elementów jest prawdziwą przyjemnością. Ta nieco nostalgiczna, niewolna od smutku, ale pełna nadziei na przyszłość historia skrywa w sobie cenne lekcje i drogowskazy, które warto wyłuskać i zapamiętać. Dodatkowo umiejscowienie akcji w latach 90., nadaje historii uroczego retro klimatu. Miło było cofnąć się do czasów sprzed smartfonów, instagramowych filtrów i emocji wyrażanych poprzez emotikony. 
wyrwana_strona

Bogusław Mec śpiewał „…naprawdę, jaka jesteś, nie wie nikt…”, Wisława Szymborska pisała „…albo go kocha, albo się uparła. Na dobre, na niedobre i na litość boską.” A jaki portret kobiety stworzyła Elżbieta Sidorowicz w „Sercu na wietrze”?
„Serce na wietrze” to kontynuacja „Okruchów gorzkiej czekolady. Morze ciemności”. W pierwszej części 17-letnia Ania Kielanowicz traci rodziców w wypadku samochodowym. Dziewczyna zostaje sama z żalem i bólem po stracie bliskich. Boryka się z samotnością, a codzienne życie pokazuje, na czyją pomocną dłoń może w trudnych chwilach liczyć. Akcja książki rozpoczyna się mniej więcej rok po tragedii, czas złagodził nieco głębię straty, bohaterce nadal towarzyszy pamięć rodziców, a wszczepione przezeń wartości i zasady pomagają Ani pokonywać życiowe przeszkody. Wsparciem okazuje się także miłość, która (zgodnie z motto drugiego tomu) równie potężna jak śmierć, daje początek kolejnym dniom, tygodniom, miesiącom...
Sidorowicz już w pierwszej części udowodniła, że o uczuciach, ich odcieniach, tonacjach, barwach i smakach wie niemal wszystko. Tam dominowały czernie widma śmierci, tęsknota za rodzicami i samotność, lecz stopniowo Sidorowicz rozsrebrzała atmosferę, dając nadzieję i ukojenie. Tu zdecydowanie mniej otchłani mroków, przeważa światło, pojawia się młodzieńczy entuzjazm i radość, a stąd już tylko krok do przyjaźni… już tylko krok do miłości. To właśnie odmiany tych uczuć eksponuje autorka i choć smuga bólu również jest odczuwalna, to już z łagodniejszym natężeniem. Tak, nie przesłyszeliście się, odmiany. Przecież Sidorowicz nie jest profesjonalistką we władaniu nożem, gdyby była, sprawy byłyby rozstrzygnięte jednym chirurgicznym cięciem, a krawędzie zjawisk byłyby zarysowane jednoznacznie, bez miejsca na niuanse czy wątpliwości. Na szczęście dla tych czytelników, którzy lubią nieoczywistości, Sidorowicz jest ekspertką od literackiego światłocienia i to w „Sercu na wietrze” nam serwuje, a więc balansowanie na granicach emocjonalnych… czy to miłość, czy niemiłość, a może, czy to jest przyjaźń, czy kochanie?
Sidorowicz o uczuciach pisze pięknie. Ta książka jest obłokiem kłębiących się uczuć, przeczuć i wewnętrznego falowania, nawet miejscami aż bliska neurotycznego rozedrgania. Jeśli lubicie wejść w skórę bohatera, iść jego tokiem myślenia, rozważań, młodzieńczych obiekcji i niepewności, to trafiliście w sedno. Stając się Anią Kielanowicz, poczujecie bardziej, zobaczycie więcej, usłyszycie to, co do tej pory było poza zasięgiem, spojrzycie z innej perspektywy, poznacie głębię duszy człowieka. Autorka skupia się na tym, co prawdziwe, na tym, co ważne, stroniąc od powszedniego blichtru, fasadowości i powierzchownej świetności. Pozwalając młodej bohaterce poszukiwać oraz wybierać drogę, Sidorowicz podsuwa jej mnóstwo wskazówek, dlatego przemawia Herbertem, śpiewa Przyborą, oddziałuje Gierymskim, więc różnorodności nie będzie brakować.
Lecz Sidorowicz funduje nam nie tylko narrację z wewnętrznymi dywagacjami, dodaje do tego dialogi. I nie są to zdawkowe wymiany zdań, nie ma tu pospolitego fechtowania na słowa. Natomiast mamy w „Sercu na wietrze” przemyślaną konwersację z prawdziwego zdarzenia. Może rzeczywiście można by wytknąć Sidorowicz, że miejscami niektóre rozmowy wydają się nazbyt dojrzałe jak na dopiero wchodzącą w dorosłość osobę, ale jako kontrargument podam zgrabne pogaduchy i przekomarzanki między rówieśnikami, gdzie dla nadania realizmu dysputom nie braknie i soczystych wulgaryzmów. Zresztą dojrzałość Ani nie jest aż tak oczywista, bo niektóre jej reakcje, choćby na miłość homoseksualną czy brak poczucia estetyki u innych, pokazują, iż – jak to mówi się obecnie – pewne kwestie powinna jeszcze przepracować. I słusznie, bo idealne kryształy mogą działać odpychająco. A cóż nie potrafi skuteczniej zbratać czytelnika z bohaterem jak parę rys i skaz tego ostatniego? A co z tempem akcji? W „Sercu na wietrze” Sidorowicz wybrała niespieszność, sceny następują po sobie niczym w trybie slow motion. W ten sposób autorka postawiła na budowanie wrażenia, na wywołanie emocji, by atmosfera wchłonęła nas bez reszty, oddziaływała jak najdłużej. I to przynosi efekty! Bo bez reszty skupiamy swoją uwagę na scenie, na subiektywnym odczuwaniu, stajemy się pępkiem wrażliwości, odkrywamy dżunglę samego siebie, dojrzewamy i nabieramy pokory. Czujemy miłość, czujemy rozterki, czujemy pełnię irytacji, czerpiemy z samego sedna uczuć opisywanych przez Sidorowicz.
W „Morzu ciemności” była obecna symbolika, nie inaczej jest i w drugiej części. Przyjrzyjcie się choćby białemu jednorożcowi wyłaniającemu się z kart powieści. To oczywiście nie jedyny symbol w „Sercu na wietrze”, ale przecież nie podam Wam wszystkiego na tacy, bo nie chcę Wam odbierać przyjemności odkrywania na własną rękę.
Gdybym powiedziała, że „Serce na wietrze” to wyłącznie portret kobiety, autorka mogłaby pomyśleć, że nie zrozumiałam tej książki, że nie odkryłam jej pełni. Ta książka traktuje o życiu, o egzystencji jednostki i kulturze cywilizacyjnej oraz dziedzictwie pokoleniowym. Sekret życia człowieka pozostaje zagadką od wieków. Wielu wydawało się, że go odkryli, jednak człowiek – mimo iż tak wiele już o nim wiemy – wciąż pozostaje strefą nieznaną. Łatwiejsza do zdiagnozowania forma kryje trudne do poznania i zrozumienia wnętrze – myśli, idee, uczucia, motywacje, w tym pierwotną dzikość i kulturową ogładę. U Sidorowicz sztuka jako sposób wyrazu kultury to dodatkowo świetny środek na odkrywanie tajemnic człowieka i człowieczeństwa. Zresztą ze sztuką wiążą się również określone wartości, jak np. odpowiedzialność, tolerancja, szacunek, wrażliwość, godność czy honor.
„Serce na wietrze” to opowieść o poszukiwaniach…
Czytam duszkiem

Gościem "Rozmów z Duszkiem” jest Pani Elżbieta Sidorowicz-Adamska, autorka cyklu pt. „Okruchy gorzkiej czekolady”, w ramach którego ukazały się już „Morze ciemności” oraz „Serce na wietrze”, któremu mam zaszczyt patronować. Dziękuję za zaufanie. Obie pozycje ukazały się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka. Z niecierpliwością czekam na trzecią część. Czy to będzie finał opowieści o Ani Kielanowicz? Może też przypomnijmy pokrótce fabułę „Okruchów…”

W „Okruchach”, w obu częściach, dominują uczucia. Jest ich całe mnóstwo i ich skala jest bardzo szeroka. Jest żal, samotność, bezradność, miłość, przyjaźń, nadzieja, rozczarowanie, ale ilekolwiek by ich nie wymienić, zawsze przebija się piękno każdego z nich, choć to może zakrawać na wewnętrzną sprzeczność, że rozczarowanie czy smutek mogą być piękne.

Czy są piękne? Są chyba prawdziwe, bo ja całą tę książkę przeżywałam „na trzewiach”, przeżywałam, nie pisałam. Starałam się obudzić w sobie każde uczucie, a jestem w tym wieku, że już raczej przypominałam sobie te uczucia we mnie, a nie wyobrażałam sobie. Robiłam to, mimo że zdawałam sobie sprawę, że b. niebezpieczna jest empatyczna identyfikacja z fikcyjnymi postaciami. Bo powraca wiele traum i znów na nowo trzeba się z nimi mierzyć, choć w 2 strony to oczyszczające doświadczenie. Cieszę się, że uznała pani te uczucia za piękne - ja starałam się tylko by były realistyczne i dobrze opisane.


Pani Elżbieto, w „Okruchach” bardzo wyraźny jest kontekst kulturowy ze sztuką, literaturą, muzyką, malarstwem. Czego w Pani ocenie potrzebuje młody człowiek wchodzący w dorosłość, by świat nie mógł zarzucić mu nieokrzesania. Czy możliwe jest zdefiniowanie pakietu minimum dla współczesnego nastolatka?

Myślę, że w tych czasach nie istnieje takie pojęcie, jak „nieokrzesanie” i to jest rzecz naprawdę straszna. Zalewa nas powódź chamstwa, ignorancji, nietolerancji, niedouczenia i zwykłej głupoty. Za moich czasów istniał pewien intelektualny snobizm, pewnych rzeczy po prostu nie wypadało nie wiedzieć. A jeśli się nie wiedziało to pierwszym odruchem było sprawdzić. Przeczytać. Dowiedzieć się. A przecież nie mieliśmy takiego nieograniczonego dostępu do informacji, jaki jest dzisiaj. Wtedy mieliśmy do wyboru encyklopedię i słownik wyrazów obcych… Teraz jest zupełnie inaczej. Można uzyskać każdą informację, a mimo to ludzie z rozbrajającą wprost szczerością mówią: nie wiem, nie znam się na tym, nie interesuje mnie to i cześć. Jakby to było usprawiedliwienie. Jest to wyraźne na każdym kroku - w rozmowach, w wypowiedziach internetowych, także w telewizji, która już nie stara się nikogo edukować, tylko stawia na najordynarniej pojętą oglądalność. Zresztą to schlebianie najniższym gustom jest wszędzie, zostało można powiedzieć usankcjonowane, więc wzbudza w ludziach przekonanie, że to jest ok. Że oni też są ok i nie potrzebują wykonywać żadnej wewnętrznej pracy, bo nikt tego nie wymaga i nie oczekuje.
Boleję nad tym, że za moich czasów nauka w szkole była okropnie poszatkowana, w takim rozumieniu tuwimowskim jak z wiersza o strasznych mieszczanach „A patrząc widzą wszystko oddzielnie, że dom, że Stasiek, że koń, że drzewo”. Więc osobno był jęz polski, osobno historia, osobno historia sztuki, osobno biologia, itd. Nikt nie starał się stworzyć spójnego obrazu świata, a przecież to wszystko funkcjonowało razem, ludzie przez wszystkie epoki przeżywali jakieś wydarzenia, dziś powiemy historyczne, były okresy pokoju, wojen, rozbiorów, a obok nich płynęło inne życie - powstawały dzieła sztuki, odkrycia, wynalazki, to było spójne, po prostu było życiem. Nie wiem jak to wygląda we współczesnej szkole, mam przeczucie, że jeszcze gorzej. Że edukacja nie daje człowiekowi poczucia, że jest w jednym ciągu historycznym czy intelektualnym z pokoleniami poprzednimi, nie ma w nas tej jedności człowieczeństwa. Czytałam kiedyś wspomnienia Gustawa Holoubka, który mówił o przedwojennej edukacji humanistycznej. Nie chodziło o to, by uczeń opanował pewne określone wiadomości z różnych dziedzin, ale przede wszystkim starano się wpoić świadomość, że tylko suma tej wiedzy, jej wzajemne przenikanie, daje szansę na ukształtowanie się poglądu człowieka, jego obecności w świecie, sensie jego egzystencji, poszerzenie jego wyobraźni i wrażliwości. Nauka religii dawała wiarę w pożytek czynienia dobra, łacina dawała logikę myślenia, harmonię i poczucie tożsamości z miejscem, z którego kulturowo wyszliśmy. Poznanie ludzkiego wysiłku uczyło poszanowania tego wysiłku i gwarancji szacunku dla własnej pracy. Kultura uczuć dopełniała to niejako, dając takt i dyskrecję, umiejętność obcowania z drugim człowiekiem. Do tego dochodziła sztuka. Wtedy gdy chciałeś coś przeżyć, szedłeś do teatru, słuchałeś muzyki, patrzyłeś na obraz. Teraz to przesłanie, które może dać sztuka, zastąpiliśmy nauką, która co prawda powie, że 2 i 2 to 4, ale nie da odpowiedzi na pytanie, jak być człowiekiem. Nauka jest moralnie obojętna.
Więc myślę, że ten pakiet, o którym pani mówi, to nie jest znajomość pewnych nazwisk czy pewnych dzieł. To raczej powinien być pakiet odpowiedniego wychowania, które przez połączenie wiedzy z różnych dziedzin da możliwość ukształtowania człowieka, dla którego jasne jest jego miejsce w świecie, szacunek dla osiągnięć przeszłości, chęć pracy dla przyszłości, a nade wszystko wpojenie nadrzędnej zasady, że najwyższą wartością doczesną jest drugi człowiek.


Ania Kielanowicz wypowiada słowa przypisywane Diogenesowi, że w życiu jest tyle rzeczy, których nie musi mieć. Przypomnijmy, że Diogenes uważany jest za twórcę szkoły cyników, dla których podstawową wartością była cnota sama w sobie, dla cnoty człowiek powinien być w stanie wyrzec się wszystkiego. Jak wg Pani ma się taka postawa do czasów współczesnych?

No właśnie. Jest tyle rzeczy, których nie musimy mieć. W obecnej dobie pełnej wręcz rozszalałego konsumpcjonizmu, w dobie „mieć” a nie „być” te słowa są szczególnie ważne. Są jak memento, mane tekel fares. Nie od dziś wiadomo, że tak wyglądały kresy wszystkich dawnych imperiów, ociężałych od przesytu. Rozleniwionych wygodą i posiadaniem, a potem przychodzili barbarzyńcy… Napisałam nawet kiedyś o tym tekst piosenki, bo prócz powieści piszę także takie teksty. Więc wracając do wątku - tylko od nas zależy, czy uda nam się spojrzeć szerzej, ale tak jak mówiłyśmy, nic nie przygotowuje nas na tę wiedzę, jesteśmy zachłanni, krótkowzroczni, nie wyciągający lekcji z historii, bo jej nie znamy i nic nas nie obchodzi. Nie wiem, dokąd to doprowadzi, a raczej wiem i prawdę mówiąc obawiam się najgorszego. Parę razy myślałam, że nastąpi może ten cud obudzenia się wewnętrznego, raz po śmierci naszego papieża, drugi raz teraz, w początkowym okresie pandemii. Odważę się powiedzieć, że to wbrew pozorom był b dobry czas - czas na przemyślenia, na spojrzenie w głąb siebie, na przedefiniowanie sobie pewnych wartości. Ale niezwykle prędko wszyscy wrócili do starych nawyków, bo ludzie są ludźmi. Zamiary zawsze są pełne blasku, ale wykonanie jest jakie jest. I oczywiście nie chodzi tu o postawę pełnego wyrzeczenia się wszystkiego, bo to nie o to chodzi, ale o umiar, święty umiar który jest gwarancją trwania.
Żyjemy w czasach, w których powinniśmy szukać sposobu na wynalezienie świata na nowo. A koncentrujemy się na zarabianiu forsy, reklamie, polityce, wytwarzaniu rzeczy z krótkim terminem przydatności, na walce, polityce, na steku innych nonsensów. Mówiąc inaczej ludzie wciąż wierzą, że mimo ich wszystkich działań, przywar, okrucieństwa, samolubstwa jakoś to wszystko potoczy się dobrze. A w życiu najczęściej brak hollywoodzkiego happyendu.

Na FB profilu książki prezentuje Pani galerię bohaterów. Na zdjęciach są wszyscy tacy idealni… To absolutnie nie do przyjęcia. W książce prawdziwi bohaterowie, z krwi i kości, a tu patrzę na zdjęcie i trafiam na cukierkowo-papierową postać???? Dlaczego mi to Pani zrobiła??? (To jest pytanie prowokacyjne, Pani Elu???? Mam nadzieję, że mi to Pani wybaczy????)

Pani pytanie jest prowokacyjne i ja też zastosowałam pewną prowokację. Chciałam po prostu ożywić trochę moje posty, sprowokować większy ruch, liczyłam na jakieś komentarze, prócz zwykłego lajka czy serduszka. Przecież ta galeria prowokuje! Do powiedzenia: o tak, tak go sobie wyobrażałam. Nie, zupełnie inaczej. Powinien być blondynem. Powinna mieć krótkie włosy. Byłam ciekawa, czy ktoś wklei jakiekolwiek zdjęcie, będące jego propozycją… Przecież to są moje wyobrażenia, każdy może mieć zupełnie inne! I zupełnie nie zgadzam się z pani twierdzeniem, że wybrane przeze mnie twarze są cukierkowe. Są piękne - ale ja jestem wzrokowcem i admiratorką piękna. Zresztą to szukanie zdjęć zaczęło się wtedy, gdy wyobraziłam sobie, że będzie np nakręcony film na podstawie mojej książki i szukałam twarzy, zresztą część tych zdjęć to właśnie zdjęcia aktorów. Nie przez przypadek aktorzy mają takie twarze. Ich fizyczność jest w filmie b ważna, to element wizerunku postaci. Czy piękny musi znaczyć cukierkowy, papierowy? To taki stereotyp w myśleniu, coś takiego, że jak blondynka, to musi być głupia. Ja lubię patrzeć na ładne twarze, sprawia mi to przyjemność. O całą sferę duchową, wnętrze danego bohatera troszczę się słowami, niech zatem wolno mi będzie patrzeć przy okazji na ładną twarz. Zresztą jak mówię - to są moje wyobrażenia. Każdy ma na pewno inne. Ale tak jak film upostaciowia nam bohaterów, tak też zrobiła moja galeria. Zresztą popatrzmy razem. Ania. Twarz szczuplutka, wąska, burza włosów. W oczach takie pytanie: no, co? Lekkie zniecierpliwienie, jakbyśmy przeszkodzili jej, wyrywając na moment z jej światów. Intensywność tego spojrzenia daje do myślenia. Jeżozwierz. No, ten facet był zjawiskowo przystojny. Tak mniej więcej wyobrażałam sobie jego portret który malowała Ania. W oczach zamyślenie i początek pytania. Jakiego? Dowiemy się w 3 części. Michał. Czy to jest cukierkowy facet? Matt Damon ma niesłychaną asymetrię w twarzy i za to go lubię. Nie jest ładny. Jest cholernie przystojny. Pani Barska. Od kiedy zobaczyłam profesor mc Gonegal, wiedziałam, że tak wygląda pani Barska. Oczywiście młodsza, mniej surowa, ale z tą dystynkcją. Papierowa? Pola. Jest piękna. Taka, jaką opisałam. Jak eteryczna wróżka z migdałowymi oczami i z tym zielonym refleksem w tych oczach. No co? Są takie dziewczyny. Czarodziejki. Janek. Król z Władcy pierścieni.  Rzeczywiście przystojny jak cholera. Ale ma też to zamyślenie, to wszystko co dzieje się w nim. To nie pusty chłopak, mimo swojej urody. Ktoś kiedyś powiedział, że uroda nie jest największą wadą mężczyzny, bo istnieje jeszcze głupota. Ale Janek jest piękny i nie jest głupi. Sebastian. Zwykły, młody chłopak. Jeszcze się śmieje. Ma tę radość w oczach. Leszek. Czy papierowy? Cukierkowy? Nie, to bohater jak z Wichrowych wzgórz. Romantyk o mądrych oczach. Proszę spojrzeć, jakie ma przenikliwe to spojrzenie. Bemolka. A ta z kolei ma diabła w oczach. Prowokatorka. Śliczne, niemoralne dziecko. Lolita. Bajka. Ileż dystynkcji. Jak kot. Wyniosły i piękny. I nie da się uciec spod jej spojrzenia. Czytałam kiedyś takie zdanie: niosła się przez pokój jak bicie dzwonów. Taka jest Bajka. Feeling. Jak pirat, narysowany węglem, grubymi pociągnięciami. Linia brwi, linia policzków. Cukierek? No chyba nie.

Zuzanna Ginczanka, młoda polska poetka żydowskiego pochodzenia, której poezją się ostatnio zainteresowałam, pisała w jednym ze swoich wierszy zatytułowanych „Deklaracja”, że człowiek nie jest niczym innym, jak tylko mądrą odmianą zwierząt. A Pani i bohaterka „Okruchów” jesteście wielkimi miłośniczkami koni. W powieści umieściła Pani czarnego jak noc Morfeusza, pojawia się także kotka Zadyma. Czy my ludzie, mądra czy też mądrzejsza odmiana zwierząt, jesteśmy w jakiś sposób zobowiązani wobec innych ziemskich stworzeń czy z racji przywileju bycia na szczycie drabiny ewolucji wolno nam wobec nich więcej?

Co do tego, że jesteśmy odmianą zwierząt nie mam wątpliwości, natomiast wątpliwość moją wzbudza stwierdzenie, że mądrzejszą. Mądrość to co innego niż inteligencja, czy wyuczona wiedza. Mądrość to coś tkwiącego między umysłem a sercem, rodzaj pałeczki sztafetowej, przekazywanej sobie przez pokolenia. Inteligencja i cywilizacja zaprowadziła człowieka niewyobrażalnie daleko. Natomiast nie ma ona podparcia w tym, co nazywam mądrością. Ta mądrość to współczucie i współodczuwanie, to odpowiedzialność, to umiejętność patrzenia wstecz i patrzenia naprzód, to także zwykłe ludzkie dobro. Gdy patrzę na zwierzęta i porównuję je z ludźmi… to naprawdę nie wypadamy tak zjawiskowo. Zwierzęta są czyste. Ich intencje są czyste, ich zachowanie jest czyste i ich istnienie w świecie byłoby czyste, gdyby nie mieszał się w to za bardzo człowiek. Ewa Kuryluk powiedziała kiedyś, że jej miłość do zwierzaków i sceptycyzm wobec ludzi wzięły się z wiedzy o tym, do czego ludzie są zdolni. Mam dokładnie to samo odczucie. Całe życie byłam blisko zwierząt, kochałam je i miałam możliwość obserwowania i przyznam szczerze, że widziałam mnóstwo narowistych koni, mnóstwo agresywnych psów, u których były to po prostu reakcje lękowe po obcowaniu z człowiekiem. Muszę pani przyznać, że mam wciąż podziurawione kieszenie, bo cały czas nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy widzę do czego ludzie są zdolni w stosunku do zwierząt.  Uzurpujemy sobie boskie prawa i boskie prerogatywy, tymczasem powinniśmy bardzo poważnie zastanowić się nad sobą. Do czego nasze działania prowadzą. Przecież tu chodzi o Ziemię, nasze miejsce we wszechświecie. Innego miejsca nie będziemy mieli. Jak to wszystko trzaśnie, to nie będzie co zbierać.

Nie jest tajemnicą, że równie bardzo jak dobra literatura, fascynuje mnie proces jej tworzenia, czyli zakulisowe ciekawostki. Pani Elżbieto, już dawno przestałam być nastolatką, ale pamiętam, jak jednej nocy nie mogłam się oderwać od Pani książki, z kolei innym razem wstawałam w środku nocy, bo nawet we śnie nurtowało mnie, jak potoczą się akcja. Bohaterami są nastolatkowie, więc można by domniemywać, że to oni będą stanowić główną grupę docelową wśród czytelników. A ja uważam, że ten cykl przypadnie do gustu także dojrzalszemu czytelnikowi. Jak to Pani zrobiła?

Naprawdę to pani zrobiła? Wstawała pani w środku nocy? O rany, to najpiękniejszy komplement, jaki słyszałam! Ale mnie pani wzruszyła!. Jak to zrobiłam? Ja po prostu nigdy nie traktowałam mojej książki jako literatury dla młodzieży. Nigdy, od kiedy zaczęłam ją pisać, a nawet wcześniej, od kiedy pojawiła się w mojej głowie - zawsze uważałam ją za książkę dla dorosłych. To, że bohaterowie są nastoletni nie oznacza, że taka jest grupa docelowa. To książka dla dorosłych o młodzieży. Oczywiście dla młodzieży też, choć muszę pani przyznać, że dotychczas spotkałam się z 2 przypadkami, że po książkę sięgnął młody człowiek. Najczęstszym odbiorcą są kobiety, dorosłe kobiety. To odwołuje się do ich wrażliwości, ich doświadczeń, ich wiedzy… Może dlatego chętnie ją czytają. Bo prawdę mówiąc młodzież to teraz niewiele czyta… o ile książka nie jest Harrym Potterem. W każdym razie starałam się traktować z wielkim szacunkiem zarówno moich bohaterów, jak i każdego czytelnika.

Pani Elżbieto, było mi niezmiernie miło, że przyjęła Pani zaproszenie do „Rozmów z Duszkiem”. Dziękuję za rozmowę. 

  1. „Serce na wietrze” to drugi tom cyklu "Okruchy gorzkiej czekolady", który jest Pani literackim debiutem. Co sprawiło, że postanowiła Pani rozpocząć swoją przygodę z pisarstwem?
Zawsze w moim życiu walczyły dwie pasje: plastyka i  pisarstwo. Już po szkole podstawowej postanowiłam pójść do liceum plastycznego, a następnie kontynuować naukę w Akademii Sztuk Pięknych. Jednocześnie całe życie coś pisałam, głównie były to wiersze. Jako nastolatka należałam do sekcji literackiej w warszawskim Staromiejskim Domu Kultury, debiutowałam cyklem wierszy w miesięczniku Poezja. Wiersze były wtedy dla mnie najważniejsze, jakoś nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zmierzyć się z prozą…  Po latach jednak to pragnienie przyszło do mnie - zupełnie nieoczekiwanie pojawił się w mojej głowie pierwszy zarys fabuły książki. Zaczęłam ją pisać dwadzieścia lat temu, posłuszna temu imperatywowi. Powstało wtedy wiele scen, dialogów, fragmentów akcji, powstali też główni bohaterowie. Ale w owym czasie zadanie mnie przerosło, rzuciłam pisanie, choć wciąż w głowie miałam myśl, że przecież szkoda tak to zostawić… Po dwudziestu prawie latach wróciłam do książki. W międzyczasie fabuła rozrosła się trochę, zamiast planowanych dwóch tomów, napisałam trzy :)
 
  1. To, na co zwróciłam szczególną uwagę czytając "Serce na wietrze" to nawiązania do malarstwa i muzyki. Przypuszczam, że Pani również jest taką artystyczną duszą jak główna bohaterka, Ania? :)
To prawda, nawiązania do malarstwa są w tym przypadku dość oczywiste. Przez lata edukacji plastycznej zebrałam sporo przemyśleń i doświadczeń, więc postanowiłam podarować je mojej głównej bohaterce, gdyż wychodzę z założenia, że po pierwsze najlepiej się pisze o tym, co się zna, a po drugie pomyślałam, że tego rodzaju tematyka może zainteresować ludzi wrażliwych na sztukę, ale niezorientowanych w samym procesie twórczym. Tutaj miałam szansę pokazać trochę „kuchni artystycznej”, pewne wybory, inspiracje, technikę. Natomiast jeśli chodzi o muzykę, to muszę przyznać z żalem, że nie mam żadnych talentów, a wręcz przeciwnie, słynne „dębowe ucho”. To aż wstyd w rodzinie, gdzie babcia świetnie grała na fortepianie, mama kończyła konserwatorium, a dziadek był w ogóle kompozytorem i dyrygentem. Ale czasami tak się w życiu składa. Dla mnie ważne jest to, że muzyka była w pewien sposób cały czas obecna w moim życiu, „czuję” ją i myślę, że umiałabym ją interpretować, gdyby nie wspomniane wyżej mankamenty :)
 
  1. Pani twórczość zaliczana jest do literatury młodzieżowej. W swoich książkach chce Pani przekazać coś szczególnego młodym, wkraczającym w świat czytelnikom? 
Muszę od razu powiedzieć, że nie zgadzam się z tym przypisaniem „Okruchów…” do literatury stricte młodzieżowej! Niestety tak się dzieje, że gdy bohater jest nastoletni, wtedy niejako z automatu dedykuje się tę książkę młodzieży. U mnie rzeczywiście, bohaterka jest nastolatką, w momencie rozpoczęcia akcji ma siedemnaście lat, ale to zbyt prosty schemat: młodzieżowy bohater = książka dla młodzieży. Mam wrażenie, że „Okruchy…” wykraczają poza ten schemat, mogą przynieść coś ważnego także dorosłemu czytelnikowi. Tym bardziej, że poruszają temat uniwersalny: temat śmierci i żałoby, a ona jest niezależna od wieku… A przesłanie? Myślę, że dla każdego jest podobne: możesz się w życiu zderzyć z najtrudniejszymi sytuacjami. Życie może ci znienacka dać kopniaka, którego się w ogóle nie spodziewasz. Tylko od ciebie, od twojej woli, determinacji, siły zależy czy podniesiesz się po tym ciosie. Mówię jak ważna jest w życiu rola rodziny, przyjaciół, jak trudno jest czasem przyjąć czyjąś pomoc i jak trudno, gdy się jej nie otrzyma. Mówię też o afirmacji życia, pomimo wszystko. I o kulturze, jako pewnym zespole niezbywalnych wartości, mądrości pokoleniowej, którą się niesie jak pałeczkę sztafetową między pokoleniami.
 
  1. Starsi miłośnicy powieści obyczajowych też odnajdą w tej książce coś dla siebie? Może nieco nostalgii, wspomnienia z młodości?
Celowo wybrałam na bohaterkę młodą dziewczynę, bo w tym wieku wszystko przeżywa się o wiele silniej, intensywniej. Z czasem nasze zmysły i podejście do pewnych spraw tępieją, nie są już tak jaskrawe. Myślę, że dla starszego czytelnika ciekawy może być ten mentalny powrót w czas swojej młodości, przypomnienie sobie, jaki był wtedy wrażliwy, kruchy, bezbronny wobec pewnych zdarzeń. Chciałabym, by każdy - i młody, i starszy czytelnik - przeżył za pośrednictwem książki ogrom emocji i wzruszeń. Młodszy, by docenił siłę jaką dają bliscy: rodzina i przyjaciele, starszy, by uśmiechnął się do swojej młodości, którą zwykło się uważać za najlepszy czas w życiu. Czy zawsze? No właśnie…
 
  1. „Serce na wietrze” to historia niewolna od smutku, wyjątkowo trudnych przeżyć. Czy uważa Pani, że w prawdziwym życiu, również mamy szansę na pokonanie traumatycznych wspomnień, odnalezienie na powrót szczęścia?
Tak, jeśli będziemy mieli odpowiednie wsparcie. Wsparcie bliskich nam ludzi, ale także wsparcie pamięci: wspomnień, miłości, mądrego i czułego wychowania. Ania, moja bohaterka, raptem zostaje sama i musi odbudować swoje życie z okruchów. Na szczęście ma skąd czerpać i na szczęście pojawiają się na jej drodze życzliwi, kochający ludzie. Szczęśliwie ma też sztukę, która staje się dla niej swoistym katharsis. Psycholog powiedział jej: „Dostałaś miłość. Dostałaś dumę. I dostałaś niepokorność. To wszystko pomoże ci przeżyć.” Myślę, że te wszystkie rzeczy złożyły się na to, że przeżyła, wyszła z tej tragedii.
 
  1. Ania, bohaterka książki, to niezwykle dojrzała i samodzielna dziewczyna, która mimo trudnych doświadczeń, wciąż znajduje w sobie siłę. Jest też niezwykle wrażliwa i utalentowana artystycznie. Rzadko spotyka się obecnie taką młodzież. Skąd pomysł na tę postać?
Myślę, że narastał we mnie latami :) Podarowałam jej trochę moich własnych doświadczeń: sztukę, edukację w liceum plastycznym i niezwykły klimat tej szkoły, jakieś cienie moich ówczesnych znajomych i przyjaciół, a także… mieszkanie w nieucywilizowanym domu. Jako młoda dziewczyna przeprowadziłam się właśnie w te okolice, gdzie mieszka książkowa Ania, na południe Warszawy, które w tamtych latach wyglądało właśnie tak, jak opisałam. Mój dom co prawda nie był starym dworkiem, ale nie miałam ani wody, ani gazu, ani oczywiście telefonu. Musiałam nauczyć się rozpalać w piecu, co dla dziewczyny „z bloków” było ogromnym wyzwaniem! Musiałam tak jak Ania oszczędzać wodę, miałam dziki, zarośnięty ogród z „jabłkowym sadem”. Przeżyłam trudne chwile, choć przecież ja miałam wsparcie rodziny. Pomyślałam wtedy, co by się stało, gdybym z tymi problemami została zupełnie sama… Stąd chyba wziął się pomysł na książkę. A czy takiej młodzieży obecnie nie ma? Nie wiem. Na pewno młodzież jest inna: bardziej rozpieszczona, nastawiona roszczeniowo i konsumpcyjnie, przyzwyczajona do technicznych gadżetów, ale samo jądro, wewnętrzny nerw młodości - chyba pozostał ten sam. Mam córkę dwudziestokilkuletnią, znam jej wielu przyjaciół, to mądra, myśląca młodzież, wrażliwa i czuła na potrzeby innych. Myślę, że te dzieciaki poradziłyby sobie w takiej kryzysowej sytuacji równie dobrze, jak Ania. Oby ich to tylko nigdy nie spotkało!
 
  1. Który moment z procesie tworzenia powieści lubi Pani najbardziej? Tworzenie fabuły, budowanie charakterów postaci? A może zaczynając pracę nad książką, nie zna Pani jeszcze jej zakończenia , woląc pisać bez planu?
Ja fabułę mojej książki miałam w głowie od początku! Wiedziałam jak się zacznie, jak się skończy :) ba, samo zakończenie napisałam jako jeden w pierwszych fragmentów. Miałam też wymyślonych bohaterów, choć na początku skupiłam się bardziej na relacji Ania - matematyk. Gdy te postacie ożyły w mojej wyobraźni, zaczęłam wymyślać kolejnych bohaterów. Na przykład Michał pojawił się dość prędko, Poleczka zaś stosunkowo późno. Dla mnie niesamowite było to, że moi bohaterowie zaczęli nagle żyć własnym życiem i to jak! Czasem pisarze mówią, że osoby z ich książek stają się na tyle realne, że robią, co chcą, w ogóle się na pisarza nie oglądając. No więc ja właśnie przeżyłam coś takiego. Robili mi też różne numery :) zdarzało się, że siadałam wieczorem do pisania, uśmiechałam się miło do moich bohaterów, pytałam grzecznie: no, co tam słychać? A ich w ogóle nie było, bo wszyscy sobie chyłkiem poszli na wódkę, mnie oczywiście nie zabierając…  Słowem zachowywali się tak, jakby byli realnymi postaciami, a przecież zostali stworzeni tylko ze słów. To chyba było dla mnie najfajniejsze. Największą trudność sprawiło mi to, że miałam bardzo dużo napisanych wcześniej scen, fragmentów i dialogów, ale były zupełnie luźne, musiałam później w trakcie pisania włączać je po kolei w tworzącą się akcję, a nawet często musiałam tę akcję prowadzić w ten sposób, by znalazło się dla nich miejsce. Było to trochę jak układanie puzzli. No i przepisywanie! Nie potrafię pisać od razu w komputerze, zawsze najpierw piszę ręcznie, bo wierzę w tajemny nurt, który płynie od głowy do dłoni trzymającej długopis. Podobno wielu pisarzy też tak to odczuwa. No ale przychodzi potem taki moment, gdy trzeba wszystko, literka po literce, wklepać! To była prawdziwa męczarnia.
 
  1. Czy niebawem możemy spodziewać się kolejnych tomów serii  „Okruchy gorzkiej czekolady”? Czytelników na pewno bardzo to interesuje ;)
Tak, właśnie wychodzi drugi tom książki, oficjalna premiera zaplanowana jest na 21. lipca. Tom drugi zatytułowany jest „Okruchy gorzkiej czekolady. Serce na wietrze”. Mam nadzieję, że uda mi się też namówić Zysk i sp. na wydanie tomu trzeciego, który również jest gotowy. Tom trzeci już zdecydowanie nie jest literaturą młodzieżową, zmienia się też narrator: jest to dziennik matematyka, Pawła Jeża. Czytelnik będzie miał zatem unikalną możliwość zajrzenia do jego głowy i przekonania się, co tak naprawdę przez cały ten czas myślał… Nieczęsto mamy sposobność ujrzenia historii z dwóch punktów widzenia, te same sytuacje przeżywane przez dwie różne osoby zawsze będą inne. Myślę, że to może być dla Czytelnika naprawdę ciekawe! Poza tym w epilogu, kończącym tom trzeci znajduje się właściwe zakończenie akcji, ostateczny koniec. Tom drugi zostawia akcję w zawieszeniu. Będę więc dążyła do tego, by trzeci tom trylogii pojawił się na rynku, w przeciwnym razie byłoby to wręcz nieetyczne wobec Czytelnika :) Ponieważ wydawnictwa przy podejmowaniu decyzji kierują się raczej wynikami sprzedaży, więc powiem: kochani Czytelnicy, w Waszych i tylko Waszych rękach jest to, by tom trzeci ujrzał światło dzienne :) A naprawdę warto poznać zakończenie tej historii!

Za możliwość porozmawiania o książce najserdeczniej dziękuję Agacie Widziszewskiej (Wyrwana strona), która objęła patronatem drugą część „Okruchów gorzkiej czekolady”.
                                                                                                                                                  Elżbieta SidorowiczAA

Mój wiersz...
 

MOŻESZ PO PROSTU ZOSTAĆ W DOMU

Ten czas jest jak smyczkowy tercet
nie powie tego nikt nikomu
możesz rozluźnić pięści, serce
możesz po prostu zostać w domu

Możesz rozluźnić spięte serce
niech bije wolno i spokojnie
ten czas - jak zawieszenie broni
na prowadzonej wiecznie wojnie

Możesz rozluźnić spięte ramię
wziąć w rękę nurt leniwej chwili
i zadać wreszcie to pytanie:
o cośmy się właściwie bili?

Może wystarczy noc nad głową
może wystarczą proste słowa
ta chwila zacznie się na nowo
i już na zawsze będzie nowa

Będzie jak cisza jak milczenie
jak sen którego nie pamiętasz
jak pogubione gdzieś marzenie
jak znaleziona nagle pointa

Ta chwila jak smyczkowy tercet
nie powie tego nikt nikomu
możesz rozluźnić pięści, serce
możesz po prostu zostać w domu

Możesz po prostu zostać w domu
i myśleć marzyć patrzeć nucić
nie przyznać nigdy się nikomu
…możesz po prostu już nie wrócić.


 

 

Oto mój gość: projektantka wnętrz, ilustracji dziecięcej i grafiki użytkowej, rzeźbiarka, fanka DIY, to jest sztuki polegającej na odnowie starych, wyrzucanych mebli i innych przedmiotów, którym daruje drugie życie, miłośniczka koni i słowa pisanego, słowem - Artystka przez wielkie A – Elżbieta Sidorowicz – Adamska.
 
  1. Z uwagi na powyższą prezentację pragnę zauważyć, iż wachlarz zajęć, którym poświęca Pani uwagę ma ogromną rozpiętość i barwi się kolorowo. Jak udaje się Pani je ze sobą godzić i być zarazem żoną i matką?
No więc problem w tym, że nie bardzo mi się udaje… Pracowałam i pracuję cały czas w pełnym wymiarze godzin - jestem grafikiem w agencji reklamowej. Wszystko, co robię dla siebie, robię po godzinach, poświęcając swój wolny czas, wypoczynek, często kontakty z ludźmi, nad czym boleję… Książkę zaczęłam pisać, gdy moja córka była malutka i odłożyłam ją właśnie dlatego, że nie mogłam pogodzić macierzyństwa z pracą literacką. Dopiero teraz, gdy córka jest dorosła, wróciłam do książki. Inne rzeczy nie są tak pochłaniające czasowo, zawsze można znaleźć chwilę na napisanie wiersza, tekstu piosenki, namalowanie obrazu, odnowienie mebelka, stworzenie ilustracji, rzeźby czy okładki książki. To są prace intensywne, lecz krótkie. Porównując do sportu: to sprint. Ale pisanie powieści to maraton - z całą piękną, ale i trudną „samotnością długodystansowca”. Bardzo jestem wdzięczna mojemu mężowi i córce, że pozwolili mi na długie godziny odpłynięcia w inne światy :), że szanowali moją pasję i wspierali mnie na każdym kroku. Nie każdy ma taki komfort, że jest rozumiany przez najbliższych i może pracować bez poczucia winy…
  1. Bodźcem do tej rozmowy stała się premiera drugiego tomu trylogii Okruchy gorzkiej czekolady. Serce na wietrze, którego premiera przypadła na 21.07.2020, i któremu blog Góralka Czyta ma zaszczyt patronować medialnie. Tom ten stanowi kontynuację Morza ciemności opublikowanego również nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka w 2019 roku, jednak Czytelnikom dała się Pani poznać jako poetka debiutując cyklem wierszy na łamach miesięcznika Poezja. Skąd ten radykalny zwrot w kierunku prozy? Czy ze względu na obszerniejszą formę przekazu pozwala lepiej i pełniej wyrazić siebie? 
Wiersze pisałam od zawsze, to znaczy od momentu, gdy nauczyłam się składać litery :) Pisałam przez całą podstawówkę i liceum, nikomu ich nie pokazując na wszelki wypadek… Gdy kończyłam liceum, zauważyłam ogłoszenie Staromiejskiego Domu Kultury w Warszawie, że planowane są warsztaty poetyckie. Osoby zainteresowane proszone były o przesłanie próbki swojej twórczości. Postanowiłam zaryzykować! Zakwalifikowałam się na warsztaty i przez kilka kolejnych lat brałam w nich udział. Poznałam tam grono fantastycznych ludzi, moich rówieśników, ogarniętych tą samą pasją, z większością z nich przyjaźnię się do dzisiaj. Debiut poetycki miałam w miesięczniku „Poezja”, liczącym się w owym czasie bardzo na rynku, poza tym drukowałam wiersze w prasie, która dawała takie możliwości - w wielu gazetach były takie „kąciki literackie” bądź wręcz poetyckie. No i zupełnie nieoczekiwanie przyszło do mnie pragnienie wyrażenia się w innej formie! Myślę, że dla człowieka piszącego w ogóle, to było naturalne - próba sprawdzenia się, przestawienia na inny rodzaj twórczości. Aby nie było wątpliwości: poezję niezwykle kocham i szanuję, uważam ją za królową literatury, jej najwyższe intelektualne osiągnięcie. Wiersz jest krystaliczną, skondensowaną formą, otwierającą jednocześnie nieznane światy, dającą maksymalne przeżycie i ten trudny do zdefiniowania dreszcz wzdłuż kręgosłupa… to daje dobry wiersz. Nie wiem, co stało się ze światem, że nagle poezja przestała być ludziom potrzebna. Według mnie to czasy upadku… Proza za to jest bardziej egalitarna, ma szansę dotrzeć do większej ilości ludzi i podarować im to, co jest im potrzebne. Przecież każdy z literatury wynosi to, co jest dla niego ważne, a zadaniem pisarza jest przedstawienie tak szerokiego wachlarza, by każdy mógł wynieść coś dla siebie. Takie zadanie postawiłam sobie przy pisaniu książki, zdając sobie jednocześnie sprawę, że zawsze odbiór uzależniony jest od wrażliwości czytelnika. Czy wyrażam w ten sposób siebie?  Tak, na pewno. Nie wiem, czy pełniej i lepiej niż za pośrednictwem poezji, myślę że tak samo, tylko forma jest łatwiejsza w odbiorze. Podsumowując: poezja jest niewątpliwie elitarna, choć oczywiście ważne jest też to, by pisać „dla dwunastu osób”. Ale proza daje szerszy zasięg, więcej ludzi po nią sięgnie, jeśli przemyci też ważne sprawy, to, co jest dla nas prawdziwie istotne, to można powiedzieć, że spełniła swoje zadanie. Bo tym zadaniem w każdym przypadku jest podarowanie wzruszenia i zadanie najważniejszych, fundamentalnych pytań. Nie danie odpowiedzi! Zadanie pytań, taki jest dla mnie cel literatury. A właściwie w ogóle sztuki.
  1. Jeśli przyjrzymy się Pani działalności na szeroko rozumianej artystycznej niwie, bardzo łatwo dostrzeżemy szereg analogii do talentów, którymi obdarzyła Pani swoją bohaterkę, Anię Kielanowicz, także absolwentkę liceum plastycznego. Czy to przypadek, a może przeciwnie – celowe działanie, bo łatwiej jest pisać w oparciu o własne doświadczenia?
Oczywiście, że łatwiej jest pisać opierając się na własnym doświadczeniu! To, co przeżyliśmy kształtuje nas, nasze widzenie świata. To, co umiemy robić, umiemy opisać prawdziwie, bez fałszu czy zmyłki. Po prostu to wiemy. Dlatego podarowałam Ani naukę w liceum plastycznym (sama też kończyłam takie liceum i znam jego niepowtarzalny klimat), dlatego dałam jej malarstwo, bo sama malując mogłam opisać dokładnie proces twórczy, wszystkie inspiracje, zachwyty czy niepokoje z nim związane. To samo tyczy poezji. Natomiast nie znam się na muzyce, to znaczy „wyrodziłam się” z bardzo muzykalnej rodziny - prawdziwy pech, bo dziadek mój od strony taty był dyrygentem i kompozytorem… Ponieważ jednak muzyka była cały czas obecna w moim życiu, więc mimo braku zdolności w tym kierunku, myślę, że ją czuję i rozumiem. Mam nadzieję, że emocje z nią związane przedstawiłam na tyle prawdziwie, że Czytelnik może w nie uwierzyć.
  1. Siedemnastoletnia Ania w wypadku samochodowym traci rodziców, czego konsekwencją jest samodzielne mieszkanie w dużym domu pełnym niedogodności i… duchów przeszłości. Przyznam, że rozpoczynając przygodę z Pani dorobkiem, właśnie ów fakt poruszył mnie do głębi, bowiem teraz wkraczający w dorosłość ludzie marzą, by jak najszybciej opuścić rodzinne gniazdo, a bohaterka -  przeciwnie – oddałaby wszystko, by mama i tata mogli być jeszcze choć przez chwilę obok niej. Czy można by więc przypuszczać, że kierując w taki a nie inny sposób losami dziewczyny, chciała Pani zwrócić uwagę młodych na wartości takie jak miłość i rodzina, o których w pędzie życia czasem zdarza im się zapomnieć?
Myślę, że to, jak się czujemy w naszym domu jest nierozerwalnie związane z atmosferą w nim panującą. Gdy wychowujemy się w kochającej rodzinie, gdy czujemy akceptację i wsparcie ze strony najbliższych, zrozumienie dla naszych słabości, ale i szacunek dla naszej indywidualności i dumę z osiągnięć, wtedy nie mamy potrzeby szybkiej „ucieczki z domu”, nasze wyjście w dorosłość jest płynne i naturalne. Kochająca rodzina jest cudem i darem. Niestety nie każdy ma takie szczęście, by żyć i wychowywać się w dobrej rodzinie, przy czym „dobra” nie oznacza ani pochodzenia, ani statusu majątkowego, oznacza wyłącznie miłość. Wie Pani, teraz są inne zupełnie czasy niż te, w których ja dorastałam, młodzież ma nieograniczone możliwości wyjścia w świat, studiowania za granicą, chociażby dzięki programowi „Erasmus”. Moja córka nie chciała z tego skorzystać. I powiedziała mi: „wiesz, kto z moich znajomych głównie tam jedzie? Ci, którzy chcą uciec z domu, bo nie mogą się dogadać z rodziną, ci którzy nienawidzą przebywania w domu, bo czują się niekochani, niezrozumiani, niepotrzebni. To jest wyśmienita ucieczka.  Świetne wytłumaczenie. Ale mnie to niepotrzebne.” Bardzo się wtedy wzruszyłam… Więc myślę, że to jak odbieramy dom, jest zasługą lub też winą naszej rodziny. Gdy wszystko jest dobrze, mamy szansę wejść w dorosłość, nie paląc za sobą mostów, nie grzebiąc trudnej przeszłości. W przypadku Ani dorośnięcie nie było naturalne, wiązało się z dramatycznymi okolicznościami, wcale przez nią niechcianymi. To zrozumiałe, że tęskni za rodzicami, uosabiali oni w jej życiu pewność i bezpieczeństwo, zrozumienie, wsparcie i nieograniczoną miłość. Sądzę, że jest to w pewnym stopniu przesłanie mojej książki: jeśli mamy szczęście wychowywać się w kochającej rodzinie, to doceniajmy ten fakt, bo jesteśmy naprawdę szczęściarzami. Jeśli zaś nie, to wiedząc o tym, nie powielajmy błędów naszych rodziców, sami stwórzmy najlepszą rodzinę i dajmy naszym dzieciom to, co mamy najcenniejszego - nasz czas i naszą miłość. Rodzina jest siłą i potęgą. Nie zapominajmy o tym.
  1. Zdaje się, że niejako na osłodę podarowała Pani Ani kotkę o imieniu Zadyma. Jeśli wierzyć słowom posiadaczy tychże, kocie mruczenie ma zbawienny wpływ na efektywność twórczą. Czy Pani, której kot w życiu także towarzyszy, może to potwierdzić?
Mój kot niestety poluje już na  tłuste myszy po drugiej stronie tęczy… Był członkiem naszej rodziny ponad osiemnaście lat, kochaliśmy go bardzo i wciąż za nim tęsknimy. Poldek był jednym z najmądrzejszych zwierząt, z jakimi dane mi się było zetknąć. Rozumiał wszystko, nie mówił tylko dlatego, że mu się nie chciało :) Potrafił otwierać drzwi i zapakowane kanapki, żeby zwinąć ich zawartość, wracać do domu o umówionej godzinie (!), kiedyś przejęty bardzo przygotowaniami do świąt wielkanocnych przyniósł nam w podarunku mysz i szczura, i ułożył je pieczołowicie na wycieraczce. Był też naszym lekarzem rodzinnym i osobistym psychoterapeutą. Uwielbiam koty za ich niezależność, dumę i piękno, jednocześnie absolutnie nie zgadzam się z rozpowszechnionym poglądem, że kot przywiązuje się do miejsca, a nie do właściciela. Nasz kot nas kochał, gdy wyjeżdżaliśmy tęsknił za nami, dał nam wielkie serce i miłą, towarzyską obecność. Poza tym wszystkim był strasznym zbójem, rządził na ulicy, lał się z innymi kotami, a inne wychowywał, ucząc różnych kocich mądrości. Książkowa Zadyma jest trochę na nim wzorowana, też charakterna, ale jednocześnie kochana. Jestem zwolenniczką poglądu, że obecność zwierząt w naszym życiu jest czymś niezastąpionym, wyciszają nasze emocje, uczą wyrozumiałości i odpowiedzialności, dają nam siłę i psychiczny odpoczynek, nawet jeśli musimy sprzątać piątą kupę w ciągu dnia :)
  1. Wyobrażam sobie, że nim się zasiądzie do pisania ma się w głowie, bądź też na papierze nakreślony plan działań. Czy Pani też takowy posiada i czy z którymś z bohaterów od początku sympatyzuje, a któregoś nie lubi? Jak to się ma do odczuć, którymi po wydaniu książki dzielą się z Panią Czytelnicy? Czy owe odczucia choć częściowo się ze sobą zbiegają?
Ja miałam wizję mojej książki w głowie od samego początku. To znaczy oczywiście główny zarys, wiedziałam o czym chcę napisać, wiedziałam jak się książka zacznie i jak skończy. Natomiast w trakcie pisania zdarzało się, że bohaterowie rządzili mną, jak chcieli! Wymyśliłam ich ponad dwadzieścia lat temu, najpierw Anię i Jeżozwierza, potem dołączył do nich Michał i cała reszta. Wtedy, gdy zaczynałam pisać, nie pisałam „po bożemu” od początku do końca, tylko zapisywałam oderwane sceny, dialogi, krótkie opisy. No i po latach nastąpiła taka sytuacja, jaką przeżył pewien nasz przyjaciel, który oznajmił nam, że wybiera się do Australii. Bardzo się ucieszyliśmy, ale pytamy go: słuchaj Adam, a jak ty tam się będziesz porozumiewał, przecież nie znasz angielskiego, tylko francuski? Na to Adaś zamyślił się i odpowiedział: właściwie to ja znam bardzo dużo angielskich słów, tylko mi brakuje łączników między nimi… No i ja się dokładnie tak poczułam, jeśli chodzi o książkę - miałam słowa, brakowało łączników :) Więc musiałam usiąść jeszcze raz i wszystkie oderwane sceny połączyć w jedną całość, pamiętając cały czas, co już mam, a co będę musiała dopisać. Karkołomna zabawa! A jeśli chodzi o moich bohaterów, to ja ich po prostu lubię! Myślę, że jeśli autor lubi stworzone przez siebie postacie, to czytelnik też je polubi, bo niosą w sobie pewną wewnętrzną energię. Oczywiście mam też postaci negatywne, ale je też starałam się opisać z emocjami, licząc na to, że podobne emocje przeżyje czytelnik. Mam w ogóle zasadę, że podchodzę do moich bohaterów z szacunkiem. Czy zły, czy dobry - wart jest mojego czasu i moich zabiegów. Natomiast jeśli chodzi o odbiór czytelników… jedynie w dwóch przypadkach zetknęłam się z opinią o bohaterze zupełnie inną niż moja. Chodziło o Anię. Te dwie osoby (kobiety) powiedziały mi, że Ania jest zarozumiała, pyszni się swoim dobrym pochodzeniem, jest we wszystkim genialna i strasznie je wk… wkurza. Nie ukrywam, że bardzo mnie te opinie zdziwiły. Potem pomyślałam, że tak naprawdę książka obnaża u ludzi pewne ich życiowe deficyty, brak miłości w dzieciństwie, brak wiary w siebie, brak chęci robienia czegokolwiek… Gdy ludzie widzą naocznie, że coś ich w życiu ominęło, że czegoś nie dostali lub nie potrafili zdobyć, wtedy często włącza im się ogromny agresor. Ania dostała od życia bardzo dużo: kochającą rodzinę, całe zaplecze kulturowe jakie ofiarowuje swoim dzieciom tzw. dobry dom: tradycję, historię, wychowanie, wielopokoleniowe wykształcenie. Odziedziczyła również majątek. Poza tym jest inteligentna i utalentowana. To trochę za dużo, przynajmniej dla niektórych… Wzbudza to w nich tylko jedno uczucie: i dobrze jej tak! Nie będę jej żałować! Muszę przyznać, że z kolei ja bardzo żałuję tych ludzi. Przykro mi, że muszą nieść w sobie taką traumę.
  1. Czytając miałam wrażenie, że Pani, jak na artystkę przystało, Serce na wietrze malowała słowem za sprawą bogactwa, obrazowości i plastyczności języka. Czy więc historia jak i sposób jej opowiedzenia winny mieć zawsze równorzędne znaczenie?
Forma jest nierozerwalnie związana z treścią, takie jest moje zdanie. Można mieć fantastyczną historię i nie umieć jej właściwie opowiedzieć, można dysponować wspaniałym warsztatem i nie mieć nic do powiedzenia… Więc według mnie pisarz musi całe życie rozglądać się za inspirującymi tematami, a jednocześnie nieustannie szlifować formę, dochodzić w niej do takiego mistrzostwa, na jakie tylko go stać. No i musi rozbudzać w sobie emocje, ale to naprawdę trzeba rozpalić pod kotłem! Tylko z połączenia tych trzech rzeczy może zrodzić się w moim pojęciu doskonała książka. A, i wiedza! Trzeba się nieustannie uczyć, żeby móc coś ciekawego powiedzieć, nie ma inaczej… Ja u siebie wciąż widzę mnóstwo niedoróbek, odpuszczeń, cały czas nie jestem do końca z siebie zadowolona. I myślę, że ta pokora również jest ważna. Wobec siebie. Wobec świata. Wobec ludzi. I wobec własnych niedoskonałości :)
 
  1. W pierwotnym zamyśle powieść zatytułowana była Biały jednorożec. Czy Pani zdaniem – skoro zdecydowano się go zmienić – współczesny Czytelnik wykazuje brak chęci do interpretacji metafor?
Zmiana tytułu to nie był mój pomysł… Ja wciąż wierzę w ludzi, w ich zdolność pojmowania metafor, w ich inteligencję, umiejętność czytania symboli, kodów kulturowych, pewnych ikon. Jednorożec jako symbol towarzyszył człowiekowi od wieków, występował w literaturze i poezji, w malarstwie, tapiseriach, heraldyce. Wystarczy zajrzeć do „Słownika mitów i tradycji kultury” Władysława Kopalińskiego, by zobaczyć jaka jest jego symbolika: jest symbolem czystości i dziewictwa. „Wyraża miłość wyrzekającą się spełnienia fizycznego, przenoszącą poezję wyrzeczenia nad poezję posiadania”, stąd jest emblematem związku platonicznego. Jest idealnym tytułem do drugiej części mojej książki, która w nieoficjalnym podtytule ma słowo „miłość”, tak jak tom pierwszy miał słowo „śmierć”. Niestety. Podobno „biały jednorożec mógłby wywoływać skojarzenia, których byśmy nie chcieli”, innymi słowy prawdopodobnie kojarzyłby się z literaturą fantasy lub z tęczowym jednorożcem dla pięciolatek… Przykro jest pomyśleć, że słowa podlegają schematom myślowym, że nie są słowami wolnymi, a takimi powinny być dla pisarza. I Czytelnika!
  1. Książka na pierwszy rzut oka przykuwa uwagę swoją objętością, bowiem 740 stron znacząco odbiega od reguły. Czy nie obawia się Pani, że tak obszerny tekst może zniechęcić do lektury, wszak kondycja czytelnictwa w Polsce nadal pozostawia wiele do życzenia…?
Ja myślę, że ludzie, którzy generalnie nie czytają i tak nie przeczytają książki, nawet gdyby była znacznie cieńsza. A ci, którzy czytają - przeczytają i 700 stron! Dla mnie ważne było, aby historia została opowiedziana właściwie, aby miała dla siebie tyle miejsca, ile potrzebuje. To trochę tak, jak z meblami. Można wcisnąć olbrzymi stół do mikroskopijnego pokoju, ale odpowiednio zaprezentuje się dopiero wtedy, gdy będzie miał wokół siebie przestrzeń. Dlaczego dawniej domy stawiano w wielkich parkach, na obszernych trawnikach? Aby wydobyć ich całe piękno, proporcje, aby dać im odpowiednią oprawę. Mam wrażenie, że tak jest ze wszystkim. Więc nie, nie boję się obszerności tekstu. Zresztą spotkałam się z głosami, że książka połknięta została w jeden dzień. Rany boskie! To nawet ja tak szybko jej nie przeczytałam…
  1. Serce na wietrze jest w moim odczuciu swoistym studium odradzania się Ani, która niczym feniks z popiołów powstała po to, by przeżyć życie na nowo. Wykazuje Pani, że mimo bólu po stracie bliskich, warto dać sobie szansę na życie jego pełnią, wypełniając pustą przestrzeń nowo poznanymi ludźmi, będącymi gwarantem nadziei na lepsze jutro. Czy właśnie dlatego na drodze Ani stanął Potwór w osobie Pawła Jeża?
Czy Paweł jest gwarantem nadziei na lepsze jutro? Jest przede wszystkim tajemnicą. Ale to prawda, że daje Ani cały wachlarz przeżyć. Po prostu spotkanie z osobowością wzbogaca osobowość! Paweł jest wyzwaniem i niewiadomą, ale jednocześnie przyjacielem, a także obiektem rozmyślań i marzeń. Na pewno wzbogaca jej życie i na pewno zdobywa szturmem swoje miejsce u jej boku. Pojawił się po to, by mogła przejść długą drogę - od bardzo silnej niechęci i lęku, do… Przeczytajcie!
  1. Jeżozwierz uczy w liceum znienawidzonej przez nastolatkę matematyki. Czy Pani jako artystyczna dusza podziela tę niechęć do królowej nauk?
To całe moje życie był ponury dramat… Nienawidziłam matematyki tak, jak Ania i też byłam beznadziejna z tego przedmiotu. Mój mózg po prostu tak nie pracował! Ale też muszę przyznać, że nigdy nie miałam nauczyciela z prawdziwego zdarzenia. Nie wystarczy znać matematykę, trzeba jeszcze umieć tę wiedzę przekazać. Tłumaczyć tak długo, aż największy głąb zrozumie… Niestety w zwykłej publicznej szkole, w klasach liczących do trzydziestu uczniów, nie ma na to czasu, trzeba lecieć z programem. A tymczasem - jak w pieszych wędrówkach czy rajdach - powinno dostosowywać się do tempa najsłabszego. Matematyka była zmorą mojego życia przez całą podstawówkę i liceum. Prawdę mówiąc nie wiem, jak zdałam maturę… kłamię oczywiście, wiem jak. W ostatniej klasie do mojego liceum plastycznego przybył uczyć matematyki prawdziwy POTWÓR. Facet o mało nie doprowadził wszystkich do psychiatryka… Przyszedł do nas z wyższej uczelni, przyzwyczajony do innego poziomu, był bezwzględny, arogancki, obcesowy, niemiłosierny, pamiętam oczywiście jego nazwisko, ale przez miłosierdzie go nie wymienię… Więc ten facet podpowiedział mi rozwiązanie jednego zadania na maturze. Tylko dlatego zdałam. Po latach ów matematyk wrócił do mnie jako inspiracja przy tworzeniu postaci Pawła Jeża - więc wybaczyłam mu wszystko, bo bardzo dużo mu zawdzięczam. I - o ironio - po latach złożyłam w mej książce wielki hołd matematyce, bo naprawdę uważam ją za królową nauk, jest cudowna, logiczna, twórcza, odkrywająca nowe światy, jest genialna w swojej prostocie i swoim skomplikowaniu, jest niezwykła. Tylko ja jej nie rozumiem…
  1. Paweł Jeż w toku akcji niczym Bestia z kultowej baśni przeistacza się i staje coraz mniej strasznym, ale za to coraz bardziej tajemniczym dla Ani, jak również dla Czytelników, co rodzi przypuszczenie, że kreacja tak złożonego bohatera nie była łatwa. Jak przebiegała i który element lepienia go z literackiej gliny był najprostszy, a który przysporzył Pani najwięcej trudności?
Przeistoczenie Jeżozwierza miałam zaplanowane, jego wielowymiarowość od początku mnie pociągała! Trochę się w nim kochałam :) więc ta kreacja nie była dla mnie trudna, wiedziałam jak go prowadzić i ulegałam jego urokowi, bo chciałam, by ulegli też Czytelnicy. To było trochę jak pisanie kryminału: ja znałam jego przeszłość, jego myśli, odczucia, wiedziałam dlaczego pojawił się w ogóle w tej szkole - zabawą było tak zakamuflować wszystkie wątki, by zostawić dla Czytelnika tajemnicę, którą razem z Anią mógłby odkrywać. Nieodkryta jest jeszcze do końca, dopiero trzeci tom przyniesie wyjaśnienie i rozwiązanie zagadek.
  1. Nie da się ukryć, że relacja Ani z nauczycielem spędza sen z powiek Michałowi, który kocha ją bez wzajemności. Czy ta miłość w Pani zamyśle będzie już do końca nosiła słodko – gorzkie znamię?
Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć, bo nie chcę spoilerować własnej książki! Zostawiam tę sprawę otwartą, chciałabym by Czytelnicy do końca byli utrzymani w niepewności. Między nami - nic tak nie podgrzewa ciekawości, jak tajemnica.
  1. Uczucia niejedno mają imię. Potwierdza to Pani dość odważnie kreśląc na kartach powieści wątek lesbijskiej miłości, jednak postawa Ani w tym aspekcie może budzić niesmak ludzi identyfikujących się z tym środowiskiem…
Musimy to powiedzieć bardzo otwarcie: zbliżenie fizyczne między ludźmi może odbywać się jedynie za pełnym przyzwoleniem obu stron, niezależnie od tego, czy jest to związek hetero czy homoseksualny. Każde inne nosi w sobie cechy gwałtu, a w każdym razie przekroczenia indywidualnych, wewnętrznych granic. Nic zatem dziwnego, że Ania zareagowała ostro na próbę nienaruszalności swego terytorium. Dokładnie to samo stałoby się, gdyby to była męska próba - proszę przypomnieć sobie jej odczucia w tańcu z nauczycielem p.o. Płeć nie miała tu absolutnie nic do czynienia, ona po prostu nie chciała kontaktu z osobą, która jej  nie pociągała fizycznie. W przypadku Bajki było to uczucie bardziej złożone, ponieważ Ania Bajkę lubiła i fascynowała się nią. Ale była to fascynacja człowiekiem, osobowością, nie zaś fizyczna fascynacja płcią. I proszę, byśmy tu nie popadali w jakąkolwiek „poprawność polityczną” czy obyczajową. Nie mamy obowiązku odwzajemniania czyichś uczuć czy zalotów tylko dlatego, by nie posądzono nas o nietolerancję. Poza tym Ania akceptuje związki homoseksualne, czemu daje wyraz w rozmowie z Bajką, ale sama nie ma takich potrzeb i nie ma powodu, by się do nich miała zmuszać tylko ze strachu, by nie zostało to źle odebrane. A późniejsza sytuacja z Bemolką? Michał mówi do siostry: „naprawdę uważasz, że mnie to gorszy? Gdyby Bajka cię kochała, to powiedziałbym po prostu: OK. Za wcześnie to wszystko, ale kochacie się, więc OK. Ale… to nie miłość.” W każdej sytuacji jest akceptacja dla odmienności miłości, ale nie ma przyzwolenia na manipulację i przekraczanie granic. Czy taka postawa może budzić jakikolwiek niesmak? Jakiegokolwiek środowiska? Chyba nie. Nie dajmy się zwariować!
  1. Finałowa scena intryguje, bowiem zawiesiła Pani ją tak, by wokół Czytelnika zgęstniało powietrze w oczekiwaniu na więcej. Czy może Pani uchylić rąbka tajemnicy, zdradzając czego możemy spodziewać się w części zamykającej czekoladową serię?
Nie mogę zdradzać fabuły, mogę jedynie powiedzieć, że w ostatnim tomie zmienia się narrator powieści - część trzecia to dziennik Pawła Jeża. Mamy więc niecodzienną możliwość, by wreszcie znaleźć się „w głowie” drugiej osoby, zobaczyć, co ten bohater cały czas naprawdę myślał, jak on interpretował tę sytuację, jakie były jego uczucia. Poznamy jego tajemnicę i zrozumiemy dlaczego w drugim tomie zachowywał się tak, jak się zachowywał. Na marginesie: pisanie tej części było dla mnie niezwykłą przygodą, musiałam przekierować umysł na męski sposób widzenia i to było naprawdę niesamowite doświadczenie. Ponieważ całe życie przyjaźniłam się z facetami i dużo przebywałam w ich towarzystwie - mam błogą nadzieję, że chociaż odrobinę weszłam w męską skórę. W każdym razie bardzo się starałam. Dość powiedzieć, że doprowadziłam swój umysł do takiego stanu, że zaczęłam się oglądać za ładnymi dziewczynami na ulicy! Oczywiście żarty na bok, jestem kobietą, więc i moje myślenie nie mogło być w 100% męskie, a raczej stworzyłam mężczyznę, który nie ma prawa istnieć - za to kobiety chciałyby, by istniał. Więcej nic nie powiem :)
  1. W ostatnim czasie naszą rzeczywistość zdominowała pandemia koronawirusa. Czy w jakiś sposób wpłynęła ona na Pani życie ograniczając działania i czy – paradoksalnie – wirus może sprawić, że nauczymy się bardziej być ze sobą i dla siebie?
Napisałam na ten temat tekst piosenki. Może ktoś chciałby napisać do tej piosenki muzykę i wykonać ją? :)
MOŻESZ PO PROSTU ZOSTAĆ W DOMU


Ten czas jest jak smyczkowy tercet
nie powie tego nikt nikomu
możesz rozluźnić pięści, serce
możesz po prostu zostać w domu

Możesz rozluźnić spięte serce
niech bije wolno i spokojnie
ten czas - jak zawieszenie broni
na prowadzonej wiecznie wojnie

Możesz rozluźnić spięte ramię
wziąć w rękę nurt leniwej chwili
i zadać wreszcie to pytanie:
o cośmy się właściwie bili?

Może wystarczy noc nad głową
może wystarczą proste słowa
ta chwila zacznie się na nowo
i już na zawsze będzie nowa

Będzie jak cisza jak milczenie
jak sen którego nie pamiętasz
jak pogubione gdzieś marzenie
jak znaleziona nagle pointa

Ta chwila jak smyczkowy tercet
nie powie tego nikt nikomu
możesz rozluźnić pięści, serce
możesz po prostu zostać w domu

Możesz po prostu zostać w domu
i myśleć marzyć patrzeć nucić
nie przyznać nigdy się nikomu
…możesz po prostu już nie wrócić.