Królowa żebraków
Ewelina C.Lisowska
Rozdział 11.
Uczynny błazen
Nieprzyjemny zapach mieszaniny nietanich perfum, plątanina głosów, które doskonale znał, i strach że znów okaże się tym najgorszym – wszystko to towarzyszyło Wiktorowi w tej chwili. Salon w mieszkaniu ciotki Mileny wypełniony był członkami jego dużej rodziny. Kuzyni pojawili się tutaj ze swoimi narzeczonymi – ślicznymi, kulturalnymi i młodymi damami. Jego brat, choć wystąpił solo, znalazł się nagle w centrum uwagi swojej chrzestnej. Właśnie podarował jej na imieniny złotą broszkę. Antoni miał szczęście obracać się wśród dobrze urodzonych członków społeczeństwa, przy czym zawsze zarobił trochę pieniędzy – załatwiał potrzebne sprawunki zakupowe i nie tylko.
– Antosiu, jakie to piękne! Och! Jestem taka poruszona! – Ciotka otarła łezkę wzruszenia. Otoczona wianuszkiem rodzinnym, w którym tym razem zabrakło jej siostry, a matki Wiktora i Antoniego, zdawała się nie zauważać obecności starszego z siostrzeńców.
Wiktor zaczaił się za sofą, tuż pod oknem. Nudził się niepomiernie, więc uchylił kremową kotarę i wyjrzał na oświetloną lampami ulicę. Później spojrzał na swoje skórzane buty garniturowe, które od bardzo dawna nie były nacierane tłuszczem i polerowane. Z żalem odkrył na nich paskudne pęknięcia. Przy okazji jego wzrok padł na koszulę – brakowało jej jednego guzika. „Ciekawe, czy już wszyscy zauważyli?”
– Wik, podejdź no do cioci! – Pięćdziesięciopięciolatka odkryła w końcu obecność swojego siostrzeńca. Powoli zbliżył się do sofy i stanął naprzeciwko rodzinnego zgromadzenia. Młode narzeczone kuzynów zachichotały pod nosem i wymieniły się spojrzeniami. – Zbliż się tutaj – poprosiła ciotka.
Wiedział, że szykuje się coś niemiłego, więc ostrożnie postawił kilka kroków w jej stronę. Dama, ubrana w modną kreację, sięgnęła do jego kieszeni i wyciągnęła z niej jedną ze szmacianych lalek, które zakupił u ulicznej sprzedawczyni. Zupełnie nie wiedział, skąd wzięła się w jego kieszeni ta lalka – musiał zapomnieć ją wyciągnąć, gdy się ubierał...
– Czy my o czymś nie wiemy, Wik? – Szyderczy uśmiech kuzyna ugodził go do głębi.
– Bo to chyba nie prezent dla mnie? – Milena wbiła w niego pytające spojrzenie.
– Nie – rzekł ostrożnie i zgodnie z prawdą wytłumaczył: – Po prostu lubię lalki.
Jego słowom zawtórowała salwa śmiechu, którą wybuchła cała rodzina.
„Rodzinny błazen, jak zwykle” – pomyślał ugodzony w sam środek jego męskiej dumy.
Ciotka postanowiła uratować resztki honoru siostrzeńca. Lubiła go. Był dziwny, ale wiedziała, że jest najbardziej szczery z całego towarzystwa, i ceniła sobie jego zdanie.
– Mogę ją zatrzymać? Jest całkiem ładna – poprosiła z szczerym uśmiechem.
– Proszę, ciociu. Kupiłem ją od dziewczyny, która sprzedawała lalki na ulicy. Zrobione od serca… Bardzo piękna robota, prawda? – Podjął temat, próbując wyjść z sytuacji z twarzą. Lecz dwudziestosiedmioletni kuzyn Henryk postanowił jeszcze trochę go podręczyć.
– Nie wiedziałem, że gustujesz w lalkach. Hmm… To tłumaczyłoby brak partnerki u twojego boku. Bo chyba nie gustujesz w dziewczynkach?
– Dosyć! – Milena stanowczo powstrzymała śmiechy towarzyszące wywodom jej złośliwego syna. – Otwieramy następny prezent. – Mrugnęła porozumiewawczo do Wiktora, a następnie zajęła się rozwijaniem paczki.
Zraniony, oddalił się na tyły „wroga” i zatrzymał się przy oknie. Odetchnął, a żeby odwrócić uwagę od swojej zranionej dumy, wyjrzał na ulicę. Wciąż padał śnieg, a lodowate podmuchy wiatru podrywały białe płatki do nieskładnego tańca, aby wirowały w takt prawie niedosłyszalnej melodii. Jęki krążących po mieście podmuchów sprawiły, że poczuł się samotny. Wszyscy byli tacy weseli, a on… jak zwykle poważny, pełnił rolę rodzinnego pośmiewiska.
Ujrzał, że ulicą idzie skulona, pochylona postać dziewczęca. Była chudziutka i sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała złamać się wpół, niczym ździebełko trawy. To szła, to znów przystawała i spoglądała do okien. Złowił jej spojrzenie i odkrył, że skądś ją zna. „Nie, to chyba niemożliwe.” Odgonił to dziwne przeczucie i oddalił się w kierunku towarzystwa. Kilka minut później pod wpływem chwili podjął decyzję.
– Wybaczcie, ale mam ważną sprawę do załatwienia. – W przelocie cmoknął ciocię w policzek i opuścił salon. Tym razem nikt nie skomentował jego zachowania, tak jakby wszyscy tylko czekali na to, aż opuści przyjęcie, żeby dogodzić towarzystwu swoim brakiem obecności.
Z ulgą opuszczał wielkie mieszkanie ciotki Mileny, wypełnione po brzegi śmiechem i radością. Wolał chłód ulicy i trzeźwość myśli, które zastał na zewnątrz. Rozejrzał się na lewo i prawo, lecz nie dostrzegł dziewczyny, która jeszcze pięć minut temu stała na środku ulicy, naprzeciwko kamienicy.
Rozejrzał się po świeżej warstewce śniegu, po czym ruszył śladami tajemniczej postaci. Jej twarz wydała się mu dziwnie znajoma. „To dziewczyna od lalek. Tak, to musiała być ona!” Szedł powoli i rozglądał się na boki, żeby przypadkiem jej nie przeoczyć. „Co skłoniło ją do wyjścia o tej porze na ulicę?! Przecież jest już po dwudziestej drugiej! A mróz taki, jakby nie z tego świata!” Czuł, że sytuacja jest podejrzana.
Nabrał pewności, gdy dotarł śladem nieznajomej prosto na ulicę Żebraków. Ujrzał tam klęczącą na ulicy, zanoszącą się kaszlem, szczupłą postać. Podbiegł do niej i ująwszy za ramiona, uniósł ku górze. Ledwie trzymała się na nogach… Jej palce był sine, a usta z trudem łapały oddech. Wziął ją na ręce i pospieszył do swojego mieszkania.
– Zaraz będziemy na miejscu, zaraz się rozgrzejesz – mówił, gdy niósł trzęsącą się z zimna, półprzytomną istotkę. – Dlaczego włóczysz się o tej porze?! Taka… nieubrana!? – łajał ją za nieostrożność
Z jej bladych ust nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Zaniósł ją prosto do swojego niewielkiego mieszkania. Tam położył ją na łóżku i natychmiast okrył kołdrą i kocem, po czym pospieszył do sofy, z której ściągnął kapę, aby jeszcze szczelnej opatulić nią zmarzniętą biedulkę. W mieszkaniu panował chłód.
– Zaraz rozpalę w piecu! Musiało wygasnąć, gdy mnie nie było. – Popędził do kaflowego pieca i pospiesznie zaczął wzniecać ogień. Przerwał czynność, poderwał się i zbliżył do niej. Była taka blada, że gdy dotknął jej zimnego czoła, przestraszył się, że to już prawie koniec. Przysiadł u jej boku i zaczął pocierać jej dłonie – sprawiały wrażenie martwych. Tylko jej świszczący oddech świadczył o tym, że dziewczyna jeszcze żyje.
– Muszę wezwać medyka! – Zadecydował i dwie sekundy później prędko opuścił mieszkanie.
Tu jesteś:
- Strona Główna
- Autorskie
- Fragment romansu KRÓLOWA ŻEBRAKÓW Eweliny C.Lisowskiej