Marek Rudnicki

Moja Wizytówka 
 

O Mnie

Dziennikarz i pisarz. Absolwent kursu techniczno – zawodowy dla dziennikarzy i wydawców Związku Włoskiej Prasy Periodycznej (UNIVERSITA’ DEGLI STUDI DI URBINO, FACOLTA’ DO MAGISTERO). W stanie wojennym współpracował z podziemnym pismem „Orzeł Biały”, a po roku 1989 z periodykami: „Młoda Polska”, „Przedsiębiorca Zachodniopomorski”, „Solidarność ‘80”. Przez wiele lat dziennikarz tygodnika „Morze i Ziemia” oraz dziennika „Głos Szczeciński”.

Wielokrotnie nagradzany za pracę zawodową. Otrzymał m.in. nagrodę Ostrego Pióra BCC, Dziennikarza Roku (przyznawane przez SDRP i SDP), Nagrodę Złotej Kaczki im. Bogdana Czubasiewicza oraz ostatnio - wyróżnienie w konkursie Nagroda im. Wojciecha Dolaty.
 

Dorobek literacki

Na koncie kilka książek. W tym - dotyczących tajemnic z zakresu paleoastronautyki („Kołowrót dziejów” i „Bękarty bogów”), thrillerów (cykl: „Szpony diabła”, "Remedium 111", „Krwawy bursztyn”), cyklu z fabułą historyczną, dotyczącego okresu wojny polsko-bolszewickiej („Vakho. Wilcze szczenię”; ukazała się też na rynku amerykańskim pt. „Vakho. The Wolf’s Cub” oraz „Vakho. Czerwone wrota”).
 

Może ta opinia zachęci do sięgnięcia po "Krwawy bursztyn", a napisał ją nie byle kto, a pisarz, Robert K. Leśniakiewicz:
"Ufff... korzystając z pięknej niedzieli wreszcie przeczytałem "Krwawy bursztyn". Co tu dużo gadać -to jest po prostu świetne! Jakaś mieszanina Mac Leana, Ludluma, Cusslera, i kilku innych z najwyższej półki. Ja to zatytułowałbym "Polski Bond na Mierzei" czy jakoś w tym guście. Walka wywiadów i kontrwywiadów, służb różnych krajów, pogonie, pułapki, zasadzki i cała masa easternowych strzelanin. Trup ściele się gęsto. Jednym słowem - ostra akcja rodem z filmów z Seagalem. A wszystko to w realiach Europy Wschodniej i rosyjskiej barbarii. Koszmary nazistowskiej i rosistowskiej przeszłości. Kawał dobrej literatury sensacyjno-awanturniczej. Ocena 6!".

Pierwsze recenzje "Krwawego bursztynu" już są. Jedne korzystne, inne mniej satysfakcjonujące. Ja - po części z nich - zadaję sobie pytanie, jak pisać? I już wyjaśniam, skąd te wątpliwości. Część recenzentów wręcz domaga się, by pisać tak, jak są skonstruowane amerykańskie filmy: bajki bez szczegółów, mało wiarygodne, ale kolorowe, z akcjami mało prawdopodobnymi w rzeczywistym świecie, oraz idiotycznym wyjaśnieniem. Cóż, można i tak, ale dla mnie istotne są właśnie szczegóły, owa wiarygodność, a nie błądzenie zgodnie z oczekiwaniami akurat obowiązującego trendu.
Mała próbka, p. Mirosławy Chojnackiej, której ilustrację również zamieszczam:
Mierzeja Kurońska. Gdzież to jest? Google. Aaa, no przecież. Obwód Kaliningradzki, Rosja. I posypały się skojarzenia, sami wiecie, jakie. W dodatku, co chwilę trafiałam na skrótowce typu: KGB, GRU, FSO, FSB. Naszpikowany ten „Krwawy bursztyn” tajnymi służbami nieomalże po ostatnią linijkę powieści. Zagadkami i tajemnicami zaś – od pierwszych stron. Trzecia część trylogii Marka Boszko-Rudnickiego kusi nie tylko okładką i tytułem, sugerującym zbrodnię i rozlew krwi, ale też morskim klimatem owianym rozgrywkami politycznymi na wysokim szczeblu. Tak, Putina tu też znajdziecie. I gazociąg.
Nie ma to jak odkryć coś, co jest związane z KGB. Nieuniknionym finałem takiej sensacji może stać się – śmierć. Najlepiej w przypadkowej kraksie samochodowej na prostej drodze. Tak ginie naukowiec, profesor Kasjanow, badacz prowadzący wykopaliska, który znalazłszy laboratorium i dokumenty należące do tajnych służb, ma zabrać tajemnicę do grobu. Na szczęście nie wszyscy, w tym polski dziennikarz, potrafią przejść nad zagadkowym wypadkiem do porządku. Co zrobią? I czy ich życia też będą zagrożone? A w tle bursztyny, przemytnicy, statki i… sami doczytajcie.
Powiem tak – umęczyła mnie ta powieść. Pewnie dlatego, że aż tak bardzo nie interesuję się szczegółami operacyjnymi służb wywiadowczych ani rozgrywkami politycznymi KGB. Od powieści sensacyjnej oczekuję dobrze poprowadzonej fabuły, suspensu i smaczków, które zaintrygują na tyle, by zrodziła się we mnie chęć poznania nieznanych mi dotąd obszarów. A tu, po świetnym początku, klimatycznym i magicznym odrobinę, zostałam zalana taką liczbą informacji, że HAL 9000 nie poradziłby sobie z przetworzeniem danych. Nie byłam w stanie zsyntetyzować wszystkich lokacji, bohaterów ani intryg, prowadzonych na wielu frontach. Ogromnie żałuję, gdyż chylę czoła przed wiedzą autora i doskonałym przygotowaniem merytorycznym, lecz ciągłe przeskoki miejsc akcji i zmiany bohaterów utrudniały mi ogromnie odbiór „Krwawego bursztynu”. No szkoda.
Szkoda tym bardziej, że pomysł naprawdę przedni, a główny bohater mógłby być godnym następcą Jacka Reachera czy samego Ethana Hunta z „Mission Impossible” albo jeszcze lepiej – Mikaela Blomkvista z „Dziewczyny z tatuażem”. Oj, tak! Zresztą, mówiąc szczerze, z „Krwawego bursztynu” mógłby powstać niezły film, gdyby tylko nieco okroić wątki. Tym bardziej, że… no właśnie, kiedy słyszycie „bursztyn” i „tajemnica”, z czym wam się skojarzy? Mnie z Bursztynową Komnatą, która w jednej z wersji legendarnych historii zaginęła właśnie w okolicach Kaliningradu, a stamtąd przecież tak niedaleko do Mierzei Kurońskiej. Zbieg okoliczności? Kto wie?
Polecam więc książkę Marka Boszko-Rudnickiego miłośnikom militariów, sensacyjnych odkryć z pogranicza nauki i SF, a także dziennikarstwa śledczego. Bursztynowa misja przed wami!