Karolina Hejmanowska

Moja Wizytówka 
 

Księgarnia Pisarza

  • Adres w sercu. Część 2

    Wydawca: Poligraf
    Cena: 0 PLN
    Wydanie papierowe: dostępny
    Dojrzalsi, bogatsi w doświadczenia, wkroczyli w nowe stulecie. Jaki będzie finał wielkiego nieporozumienia? Czy jest możliwość nadrobienia straconego czasu? Co czeka naszych bohaterów w przyszłości? Czy tym razem los zdoła obejść się z nimi łaskawie? "Ależ emocjonującą bombę kolejny raz zafundowała...
    Zobacz wszystkie oferty Dowiedz się więcej
  • Adres w sercu. Część 1

    Wydawca: Poligraf
    Cena: 0 PLN
    Wydanie papierowe: dostępny
    On – przystojny, zbuntowany punkowiec, którego życie to jedna wielka impreza. Nie stroni od alkoholu i przygodnego seksu – bo właśnie tym i tylko tym są dla niego kontakty z kobietami. Na brak powodzenia nie narzeka – to taki mężczyzna, którego można określić jednym słowem – ogień. Jest rok 1994,...
    Zobacz wszystkie oferty Dowiedz się więcej
Zobacz pozostałą ofertę autora/wydawcy...


Dzieli ich niemal wszystko; podejście do życia, wygląd, charakter – on jest wulkanem, kimś, kto łatwo
ulega negatywnym emocjom – ona jest spokojnym morzem.
Kiedy w zeszłym roku dzieliłam się z Wami moją refleksją na temat książki „Miłość w rytmie punk
rocka” obiecałam sobie, że moja przygoda z Karoliną Hejmanowską dopiero się zaczyna. I tak oto w
moje ręce trafiła książka, która swoją premierę miała w 2020 roku, a mianowicie pierwszy tom serii
Adres w sercu, który jest debiutem autorki.
Książka opowiada o losach Karoliny i Tomka, których połączył przypadek. Karolina pochodzi z Gdańska,
Tomek natomiast z Żor. Dzielą ich setki kilometrów, ale również środowisko i pasje. Okazuje się jednak,
że kiedy w grę wchodzi miłość, nic innego nie ma znaczenia, a poświęcić można wiele.
Kolejny raz wracam do lat 90., kiedy pojawiały się nowe subkultury. Autorka przedstawiła świat
punkowców, metalowców, ale również nieporozumienia (delikatnie to ujmując) wynikające z faktu
przynależności. Jednak najważniejsza była relacja głównych bohaterów i problemy, z jakimi przyszło im
się zmierzyć przez lata znajomości. Nie chciałabym tutaj podawać przykładów, bo uważam, że
zdradziłabym za dużo. Wspomnę tylko, że nie zawsze udawało im się podołać problemom, jakie stawały
na ich drodze.
Książka została napisana w lekki, ciekawy sposób. Tutaj nie ma miejsca na górnolotne wyznania, miłosne
uniesienia, bo książka opowiada o życiu, szarej codzienności, pokusach, jakie stawały na drodze młodych
ludzi w latach 90. i przemianach, jakie zachodziły w bohaterach. Niektóre z opisywanych przez autorkę
sytuacji nie są mi obce. Pochodząc z dużego miasta, miałam okazję zmierzyć się z przedstawianą rzeczywistością. To właśnie ujmuje mnie w książkach Karoliny Hejmanowskiej – realizm w każdym znaczeniu tego słowa. Czytając historię Tomka i Karoliny, byłam tam, czułam, widziałam i przeżywałam
to, co oni. Zaskoczeniem było dla mnie zakończenie tomu pierwszego, które pozostawiło mnie w cichym szoku. Dlatego też nie pozostaje mi nic innego, jak od razu sięgnąć po tom drugi, bo nie jestem w stanie znieść takiej niewiedzy, w jakiej zostałam pozostawiona.
Reasumując: cieszę się swoim szczęściem. Szczęściem do dobrych książek. Bo ta książka zdecydowanie zasługuje na to, by się nią zainteresować. A mając na uwadze styl pisarski autorki, to jestem pewna, że tom drugi będzie miał podobną opinię. Tak więc nie tracę czasu i od razu zasiadam do drugiej części, by poznać zakończenie tej historii.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale tę recenzję pisałam ze łzami w oczach. Dlaczego? O tym za chwilę. Tom
drugi zaczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym zakończył się tom pierwszy. Spotkanie po latach i
wyjawienie skrywanej tajemnicy niesie za sobą ogromne zmiany zarówno w życiu Tomka, jak i Karoliny.
Nadszedł dla nich czas na pokutę i postanowienie poprawy. I nie dotyczy to tylko głównych bohaterów,
ale również innych związanych z nimi osób, które miały wpływ na ich losy.
Tym razem miałam okazję uczestniczyć w życiu dwójki już dorosłych ludzi, którzy po latach zostają
postawieni przed wyborem mającym wpływ na całe ich dotychczasowe życie. Musieli przeanalizować
wszystkie „za” i „przeciw” oraz podjąć decyzje, które będą miały wpływ na nich oraz na małą istotkę,
która zrodziła się z miłości, jednak nie było jej dane tej kompletnej miłości zaznać.
Książka okazała się wzruszającą opowieścią pełną trudnych, życiowych decyzji oraz finału, który dotąd
wywołuje łzy w moich oczach. To właśnie finał tej historii zrobił na mnie największe wrażenie, bo kiedy
człowiek czegoś się nie spodziewa, emocje odczuwa się podwójnie. Jestem pod ogromnym wrażeniem
pióra Karoliny Hejmanowskiej. Naprawdę. Po przeczytaniu wszystkich jej książek chcę więcej. Jej
zamiłowanie do subkultur jest unikatowe w dzisiejszych czasach i m.in. to powoduje, że jej książki są
zaskakujące, interesujące i warte polecenia.
Nie wspomniałam o tym przy w recenzji tomu pierwszego, więc pozwolę sobie teraz. Autorka w zgrabny
sposób wplata w tekst tytuły lub słowa utworów muzycznych, które idealnie pasują do sytuacji. To nie
jest typowa lista a część tej historii. Można je spotkać w całym cyklu i dać się ponieść muzycznej
przyjemności.
Reasumując: nie myliłam się, tom drugi okazał się nie równie dobry, a nawet lepszy od tomu pierwszego, bo nie była to opowieść dwójki zbuntowanych nastolatków, a dorosłych ludzi, których życie doświadczyło nieraz. A jak wiadomo, najlepsze scenariusze pisze samo życie. Polecam z czystym
sumieniem obie części „Adresu w sercu”, jak pozostałe książki autorki, te wydane i te, które wyda w przyszłości.

WYWIAD
Jesteśmy tuż po premierze „Miłości w rytmie punk rocka, chciałabym pogratulować świetnej książki. Po lekturze tej powieści nie mogłam dojść do siebie, zarówno ze względu na opisaną w niej historię, jak również fakt, że to dopiero początek Pani kariery (debiutowała Pani w 2020 roku), widać jednak, że
drzemie w Pani duży potencjał.
Dziękuję bardzo. Satysfakcja czytelnika jest dla pisarza największą nagrodą i z pewnością dodaje skrzydeł do dalszej pracy. ????
Jak zaczęła się Pani przygoda z pisaniem? Czy bliscy wspierali Panią w tym „pomyśle na siebie”? Jeszcze jako mała dziewczynka zaczęłam pisać pamiętnik; był to rok 2003, miałam zaledwie jedenaście lat. Swoje zapiski prowadziłam dosyć długo – ostatni wpis powstał w 2016 roku. Następnie pojawił się blog muzyczny. Zamieszczałam tam nowinki ze świata muzyki oraz recenzje albumów muzycznych, które lubię, jednak po jakimś czasie przestało mi to wystarczać. Problem w tym, że nie miałam pojęcia, co powinnam z tym dalej zrobić. W 2018 roku spotkałam się z koleżanką, która postanowiła podzielić się informacją o wydaniu książki. Na rynku pojawił się jej kryminał; byłam bardzo zaskoczona, bo nie miałam pojęcia, że postanowiła coś napisać. Od tamtego czasu nie dawała mi spokoju; twierdziła, że ja także powinnam napisać książkę. Przyznam szczerze, że te słowa bardzo mnie bawiły. Ja i pisanie książek? Fakt, pochłaniam książki nałogowo, jedna po drugiej, ale czytanie książek, a jej napisanie to zupełnie coś innego. Nie wierzyłam w siebie, uparcie twierdziłam, że nie dam rady, że recenzowanie albumów muzycznych to jedno, ale napisanie książki? Jednak koleżanka nie dawała mi spokoju. Odpowiadałam jej, że ja nie potrafię, nawet nie wiem, jak powinnam zacząć. „Ja zaczęłam od parującej kawy w kubku” – taka była jej odpowiedź [śmiech]. Za każdym razem, gdy dochodziło do naszego spotkania, pytała mnie, co zrobiłam w tej sprawie, jak mi idą postępy. Z jednej strony bawiło, z drugiej irytowało mnie jej zachowanie. Nastał listopad. Pamiętam to, jak dziś. Postanowiłam jednak zabrać się za tę książkę, a przynajmniej spróbować. I tak rozpoczęła się moja praca nad debiutem [„Adres w sercu”], który ukończyłam w maju 2019 roku. Dodam, że na brak natchnienia nie mogłam narzekać. Miałam sto pomysłów na minutę.
Jeśli chodzi o odpowiedź na drugie pytanie – tylko dwie osoby wiedziały, że piszę książkę. Reszta dowiedziała się w momencie, gdy już ją ukończyłam. Była to dla nich wielka niespodzianka. Zresztą dla mnie także, mając na względzie fakt, że w ogóle nie marzyłam o napisaniu książki.
Debiutowała Pani w 2020 roku, czy emocje sprzed 2 latach mogłaby Pani porównać do tych z dnia premiery „Miłości w rytmie punk rocka”, czy może były one w tym dniu zupełnie inne?
W dniu premiery [11 maja] zamieściłam w mediach społecznościowych taki wpis: Tak, to właśnie dziś „Miłość w rytmie punk rocka” dołączyła do innych pozycji na księgarskich półkach!
W marcu 2020 roku, gdy postawiłam ostatnią kropkę w tej historii, nawet nie przypuszczałam, że uda mi się ją wydać!
Zresztą chyba wciąż nie dowierzam, że to się dzieje! Podobne odczucia towarzyszyły mi poprzednim razem, w przypadku ukazania się mojego debiutu, czyli „Adresu w sercu”. Nie dowierzałam. I dziś również nie dowierzam, a przecież – mając na względzie moje poprzedniedoświadczenia – nie powinnam odczuwać czegoś takiego. Niedowierzanie przeplata się z radością! Z powyższego fragmentu wynika, że emocje były dokładnie takie same, jak dwa lata temu. ????
Bardzo szczegółowo opisuje Pani lata 90. XX wieku, czy czerpała Pani z własnego doświadczenia? A może pomocą służyli starsi członkowie rodziny i znajomi? Oczywiście trafiłam na świetnych ludzi, którzy postanowili przytoczyć mi kilka historyjek z okresu, w którym, choć byłam już na świecie, jednak niewiele z tego świata pamiętam, ponieważ urodziłam się w 1992 roku. Jednak większość mojej wiedzy pochodzi z książek. Czytanie książek jest moją pasją, a okres PRL-u oraz ostatnia dekada XX wieku jest czymś, co funkcjonuje w moim kręgu zainteresowań. W tym miejscu pokuszę się o przytoczenie ciekawej pozycji – książki, która przedstawia lata 90. w pigułce: polityka, szkolnictwo, muzyka, seriale... Ach, nawet znalazło się miejsce dla absurdalnych pism urzędowych! [śmiech]” W Łodzi zorganizowano konkurs na największy nonsens. Konkurencja była duża. Typowano np. uchwałę tamtejszej Rady Miejskiej w sprawie opłat za przewozy promowe, choć w Łodzi żaden prom nie kursował, postawienie słupa na środku jezdni czy parking z zakazem parkowania”. Bardzo zapadła mi w pamięć – „Jak budowaliśmy kapitalizm. Pierwsze dziesięciolecie”. Aleks potrafił uprzykrzyć Julii życie w szkole. Czy wiedza na temat przemocy psychicznej w szkole to efekt Pani zainteresowań psychologią? Czy może „inspiracją” były Pani osobiste doświadczenia z
czasów szkolnych?
Szczerze mówiąc pomysł, by w mojej nowej powieści pojawił się wątek przemocy psychicznej w szkole, narodził się... ot tak. To było spontaniczne. Pewnego dnia ten pomysł po prostu wpadł mi do głowy. Nie było żadnych rozmyślań, inspiracji. Aczkolwiek w czasach szkolnych faktycznie byłam jedną z najmniej lubianych osób w klasie. Dlaczego? Byłam inna niż większość. Miałam zupełnie inne zainteresowania od moich koleżanek z klasy, ponadto byłam nieśmiałą, wrażliwą i spokojną dziewczyną, a co za tym idzie – byłam idealną kandydatką na ofiarę. Nie umiałam się bronić. Co prawda nie miałam takich problemów, jak Julia, która musiała naprawdę wiele wycierpieć, ale doskonale wiem, co to znaczy być nieakceptowaną. Ponadto byłam świadkiem, jak w szkole podstawowej oraz w gimnazjum grupka chłopców pastwiła się psychicznie, oraz fizycznie nad innymi chłopcami. Główny bohater nie miał lekko w życiu, już od czasów dzieciństwa doświadczał wiele zła. Skąd wziął się pomysł, by był tak mocno naznaczony przez życie?
Zależało mi na tym, by główni bohaterowie „Miłości w rytmie punk rocka” różnili się tak bardzo, jak to tylko możliwe. Ponadto zależało mi na tym, by mojej historii przez cały czas towarzyszyły emocje, by cały czas coś się działo. Tworząc tę powieść, bardzo przeżywałam to, co działo się z głównym bohaterem. Momentami wręcz byłam zła na siebie za to, że zgotowałam mu taki los [śmiech].
W powieści „Miłość w rytmie punk rocka” opisuje Pani subkulturę punkrockową, czy jest ona bliska Pani sercu?
Tak, oczywiście. W tym momencie przytoczę słowa jednej z bohaterek powieści: „Punk to nie jest jakaś tam muzyczka. To cała ideologia”. Wielką wagę przykładam do tekstów. Lubię punk rocka, ponieważ teksty traktują o życiu, są do bólu bolesne i szczerze, ale przecież takie jest nasze życie, nasza
codzienność. Przecież życie nie jest usłane różami, a punk obnaża tę brzydotę, wylicza zakłamanie (teksty traktujące o politykach), potępia rasizm, homofobię i przemoc. Gdy sprawdziłam, ile „Miłość w rytmie punk rocka” ma stron byłam trochę przerażona tym, że ma prawie dziewięćset stron. Zastanawiała się Pani, czy taki „grubasek”, nie przerazi potencjalnych czytelników, czy nie byłoby lepiej podzielić tę historię na dwa osobne tomy albo na przykład nieco z niej wykroić?
Osobiście nie przeraża mnie żadna objętość, bo jeśli opis, który widnieje na tylnej okładce książki, mnie zachęci, to naprawdę nie ma dla mnie znaczenia, ile dana książka ma stron. Mało tego – nie lubię, gdy jedna historia jest podzielona na dwie części. Jednak tutaj nie chodzi o mnie, a o czytelnika i ja doskonale rozumiem, że niektórych taka ilość może przerazić, dlatego też byłam zdecydowana na to, by książkę podzielić na dwa tomy. Pani doskonale wie, że książka składa się z dwóch części, i taki też był mój zamysł, jeśli chodzi o podział. A jednak, mimo tego, książka ukazała się w całości. Dlaczego? Niestety względy finansowe. Nie było mnie stać na wydanie dwóch książek. Podczas czytania „Miłości w rytmie punk rocka” można spisać sporą listę piosenek tak popularnych i znaczących w latach 80. i 90. Czy pośród nich jest Pani faworyt? Jeżeli tak, to która to jest i dlaczego właśnie ta piosenka jest Pani ulubioną.
To prawda, w książce można odnaleźć sporo tytułów, ale i fragmentów piosenek. Nie jestem w stanie wskazać faworyta – każdy z utworów, który został zamieszczony, darzę wielką sympatią, i naprawdę trudno wybrać mi jeden. Mogę jedynie wskazać dwa ulubione zespoły z tego zestawu – mowa tutaj o
Dezerterze oraz Wegetacji. Czy jest szansa na ponowne spotkanie bohaterów z „Miłości w rytmie punk rocka”, czy może ich historia została już opowiedziana i planuje Pani przedstawić czytelnikom kolejnych?
Uważam, że ta historia jest kompletna. Zdradzę, że obecnie pracuję nad kolejną. ???? Jest mi niezmiernie miło, że mogłam przeczytać Pani powieść. Na pewno na długo pozostanie ona w mojej pamięci. Cieszę się również, że Papierowy Bluszcz objął patronatem tę książkę i to mi przypadł zaszczyt napisania recenzji. Życzę dalszych sukcesów.Ja również dziękuję za współpracę. Jestem bardzo zadowolona. ????

Miłość przyjdzie do ciebie tylko wtedy, gdy przestaniesz się jej bać Lata 90., Śląsk. Zafascynowany subkulturą punkową Aleks wychowuje się bez matki, za to z ojcem, który nadużywa alkoholu i odreagowuje na synu swoje życiowe niepowodzenia. Julia, córka znanego reżysera, wydaje się być dziewczyną z zupełnie innej bajki. Na pozór ma wszystko: pieniądze, piękny dom, dostęp do wszelkich luksusów i podziw koleżanek. Nic dziwnego, że znajomość dziewczyny z dobrego domu i zbuntowanego punkowca od początku pełna jest wrogości i negatywnych emocji. Z czasem jednak coś zaczyna się zmieniać, a tragiczne wydarzenie, w którym oboje biorą udział, powoduje, że ich relacja zmierza w zupełnie innym kierunku, niż by tego chcieli...
Podejmując decyzję o objęciu patronatem tej książki, wiedziałam, że decyzję muszę podjąć „w ciemno”.
Otóż nie miałam żadnej wiedzy na temat wcześniejszej twórczości autorki. Nie czytałam też żadnych recenzji. Kierowałam się przeczuciem, które jak się finalnie okazało, kolejny raz mnie nie zawiodło. Mogę szczerze powiedzieć, że zawartość książki przeszła moje oczekiwania.
Książka poświęcona została losom czwórki nastolatków. Julia, Anita, Aleks, Adrian. Wiele ich dzieli, jednak jeszcze więcej ich łączy. Nie będę przedstawiać każdego z nich z osobna, ponieważ nie ma takich słów, które opisałyby ich w kilku zdaniach. Jest to historia o przyjaźni i miłości, drugich szansach oraz o
różnicach społecznych i kulturowych. Pojawiają się niedomówienia, czyli to, czego nie lubię w książkach. Przekonałam się jednak kolejny raz, że sposób patrzenia zależy od punktu siedzenia. Otóż wspomniane niedomówienia, między bohaterami wynikały z ich pochodzenia, klasy społecznej oraz z
tego, ile przeszli w życiu. Było to dla mnie zrozumiałe i akceptowalne. Absolutnie nie zniechęcało mnie, a jedynie napędzało do dalszego czytania, ponieważ jedyne czego chciałam, to dowiedzieć się, co będzie dalej.
Pierwsze moje wrażenie, kiedy okazało się, że książka ma ponad osiemset stron to przerażenie i niedowierzanie. W końcu co można takiego napisać na ośmiuset stronach. Okazało się, że każda przeczytana strona dostarczała mi wielu emocji, tych pozytywnych, jak i tych negatywnych. Książkę czytałam z zapartym tchem i nawet nie spostrzegłam się, kiedy okazało się, że czytam ostatnią stronę.
Autorka zaskoczyła mnie swoją wiedzą na temat zwyczajów, krajobrazu, kultur, jakie były popularne w latach 90. Tym bardziej, kiedy dowiedziałam się, że autorka urodziła się 1992 roku, czyli tak naprawdę przedstawiony przez nią świat może znać z opowieści, literatury czy filmu. Ja w czasach opisywanych przez autorkę miałam zaledwie 6-7 lat, a i tak niewiele pamiętam. Tak więc realizm zawarty na stronach powieści powalił mnie. Osobiście nie znałam osób, które mogłyby tyle przeżyć cierpienia, co główni bohaterowie, jednak niektóre opisywane sytuacje faktycznie miały miejsce w tamtych czasach. Reasumując: Cieszę się, że to mi przypadł zaszczyt napisania recenzji „Miłość w rytmie punk rocka”. Liczyłam na romans, może erotyk, a otrzymałam piękną, wzruszającą historię. W czasach, kiedy wychodzimy z założenia, że wszystko nam się należy, warto przypomnieć sobie czasy, kiedy
docenialiśmy to, co mieliśmy, bo nie zawsze było tak kolorowo. Już dzisiaj wiem, że moja przygoda z  Karoliną Hejmanowską nie dobiegła końca. Chętnie poznam losy bohaterów, których mogłam poznać w tej książce, a swoją historię zapisali na kartkach serii „Adres w sercu”.
Druga punkowa powieść tej autorki, bo „Adres w sercu” traktuję jako coś pojedynczego, chociaż historia ukazała się w dwóch częściach. Debiut zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, więc tym bardziej ze zniecierpliwieniem wyczekiwałem na „Miłość w rytmie punk rocka”. Opowieść ta również zaczyna się w latach dziewięćdziesiątych, dokładnie 2 września 1993 roku i podobnie osadzona jest w śląskich realiach. Choć tym razem w Katowicach. Głównymi postaciami w książce są Aleks (Joey) i Adrian (Jimmy) uczniowie szkoły zawodowej oraz Julka i Anita uczennice liceum. Niby z pozoru ludzie z kompletnie innych światów. Oni punki ortodoksy, one z tak zwanych lepszych domów (zwłaszcza Julka). Przyznać muszę, że początkowa treść wcale nie wskazuje na to, że będzie to romansidło, co mógłby sugerować tytuł. Nie chcę zdradzać fabuły, więc w tym momencie muszę stwierdzić, że autorka w dość
ciekawy sposób zbudowała charakterystykę tych kluczowych postaci. Podoba mi się zdanie:
Tam właśnie mieszkają ludzie, których nie stać na życie.
Chyba je sobie pożyczę. Bo nad tymi słowami wypada się dłużej zastanowić. Czy nie stać ich materialnie? A może raczej duchowo?
Za dość ciekawy zabieg urozmaicający lekturę uważam wplecione w treść teksty zespołów, takich jak na przykład Śmierć Kliniczna, Dezerter, Wegetacja, Ga-Ga czy Kryzys. Zatem element (rytm) punk rocka jak widać jest. A miłość? Też jest. Taka... punkowa. Chociaż ja tu zwracam uwagę, na to, jak sprawnie autorka potrafi wcielić się w postać męską, bo ja tak odbieram pisanie tych fragmentów, których narratorem są faceci. Podziwiam odwzorowanie sposobu myślenia, czasami wymuszoną wulgarność w wysławianiu się (bo musisz być kurwa twardzielem nawet gdy mówisz i chuj), no i w ogólę wejście w męski punkt widzenia i odbierania rzeczywistości. W trakcie czytania wybrzmiewa to dość naturalnie.
Trzeba też przyznać, że akcja i wydarzenia wraz z kolejnymi stronami książki nabierają szaleńczego tempa, to już nie punk tylko istny hardcore.
Skoro akcja rozgrywa się w latach dziewięćdziesiątych, to oczywiście nie może zabraknąć wątku jarocińskiego. Szkoda, że jest to tylko jakiś drobny epizodzik, chociaż dla całej historii ma miejsce tam zdarzenie dość istotne.
Bardzo podoba mi się też wplecenie w fabułę kilku kluczowych postaci z „Adresu w sercu”. Kilka historii z pierwszej książki Karoliny Hejmanowskiej też tu się rozgrywa, jednak czytelnik może na nie spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Wypada pogratulować pomysłowej zagrywki. Dlatego też sugerowałbym potencjalnym czytelnikom zapoznanie się z „Adresem w sercu”, po prostu w ten sposób będzie łatwiej zrozumieć niektóre wątki.
I tak jak wcześniej niech nikogo nie zmyli tytuł i cytat z zespołu Happysad na początku, to nie jest cukierkowa opowieść o nastoletniej miłości, ta opowieść jest syfiasta, brudna, a momentami brutalna.
Należy to potraktować jako pochwałę. Spodziewałem się konkretnej zawieruchy, ale to co przeczytałem przerosło moje oczekiwania.
Karolina Hejmanowska podobnie jak w swojej pierwszej powieści użyła też zabiegu przeskoczenia do przodu w czasie o kilkanaście lat. Dzięki temu widzimy głównych bohaterów starszych i bardziej lub mniej potłuczonych przez życie, z nastolatków przeistaczają się w dorosłych ludzi i każdy (każda) z nich ma swój bagaż doświadczeń.
Na koniec napiszę, że nie ma co obawiać się objętości tej książki, wprost sama się czyta, w pewnym momencie nie można się od niej oderwać, tak rośnie ciekawość cóż też wydarzyło się na kolejnych stronach. No i aż szkoda, że kiedyś musi się skończyć.
Dziękuję autorce za dedykację, noc była zarwana i to niejedna... z powodu lektury rzecz jasna. Czekam na kolejną powieść, oby była równie punkowa (cokolwiek to może znaczyć) jak ta.