Siła starych drzew
los mnie zrzucił z drabiny do nieba
dławi szarość krzyk codzienności
do szczęścia tak niewiele potrzeba
łut nadziei mały okruch miłości
dusza… wciąż młoda
do zrywu gotowa
szamocze się jak ptak
po leśnych wertepach
szukam tchnienia ciszy
przed południem zbieram zioła
śpiewam kiedy nikt nie słyszy
po złych spojrzeniach
omiatam próg domu
nigdy więcej…
nie pozwolę się ranić
nie pozwolę — nikomu
snuję pajęczynę ścieżek
i szerokich bezpiecznych dróg
mapę rysuję na niebie
poprowadzi mnie Bóg
noszę skrzydła w plecaku
by ulecieć w dobry czas
porozwieszać marzenia
wysoko… wśród gwiazd
potem wracam na ziemię
i kreuję codzienności smak
świtem zbieram krople rosy
pszczołom daję startu znak
w słonecznym zachwycie
maluję kwiatom rumieńce
splatam z traw warkocze
w złoto ubieram kaczeńce
dzień roztacza uroki
błękity
horyzont szeroki
cofam wskazówki czasu
nieudolnych rymów zlepię kilka
by powstały potrzebna mi chwilka
oswajam cienie nocą
kiedy w szyby łomoczą
żyję… strofami zrywam
obyczajowe pęta