Dzisiaj jest: 6.10.2024, imieniny: Artura, Fryderyki, Petry
Kontakt: (+48) 735 707 000 pisarzepolscy@gmail.com

fragment książki "Dojrzałe lata"

Dodano: rok temu Czytane: 591 Autor:

fragment nowej książki "Dojrzałe lata", wyd.Ridero 2023 (ze wspomnieniowego cyklu "Zza zasłony czasu")

fragment książki "Dojrzałe lata"
DZIEWCZYNISKO
Na podwórku czasem różne rzeczy się wydarzają, jak to na podwórku. Wiele rodzin, które wprowadziły się do nowych wieżowców, miało małe dzieci, więc piaskownica i plac zabaw między domami były przez nie oblegane, a krzyki i śmiechy kilkulatków dochodziły popołudniami do wszystkich mieszkań. Jednak, jak to między dziećmi, nie zawsze były to tylko wesołe zabawy.
Mieszkaliśmy ledwie kilka miesięcy. Moja nowa praca formalnie była ośmiogodzinną, ale jej specyfika powodowała, że często wracałem dopiero wieczorem. W krótkim czasie kilka razy połowica i córeczka poskarżyły się na małolatę z sąsiedniego wieżowca, już nie przedszkolaka:
– Zdzisiek, Magdzia znów dzisiaj przyszła z płaczem z podwórka. Ta starsza dziewczynka z drugiego wieżowca kolejny raz biła dzieci w piaskownicy, szarpała je i wyzywała. – Małżonka przytuliła córkę. – Jak zwykle, bez powodu. Dzieci już boją się wychodzić bawić.
– To idźcie do jej matki – przełknąłem kęs kolacyjnego posiłku – chyba wiecie, gdzie mieszka. A jak nie, to na dworze. Może nie wie, że jej córka jest taka rozrabiara. – Tego dnia miałem już dość nerwów w pracy, marzyłem o chwili wypoczynku.
– Myślisz, że nie próbowałyśmy rozmawiać?! Ja i inne sąsiadki? Matka jest dużo gorsza od córki! Zwyzywała nas tylko, wyzwała od najgorszych i kazała się od… – ledwie się powstrzymała – od jej ukochanej córeczki!
Odsunąłem talerz.
– To takie buty… Ale – spojrzałem na połowicę – co mam zrobić? Mogę spróbować z tą matką porozmawiać, ale jeżeli was tak obrzuciła, to i moja gadka pewnie nic nie da.
– Nie wiem, ale jesteś jednak mężczyzną. Może coś pomoże.
– No dobrze. Jutro mam wolną sobotę. Przypilnuję. Jeżeli pojawi się to dziewczynisko czy jej matka, spróbuję porozmawiać. Chociaż – westchnąłem – nie wiem, czy pomoże. Najwyżej będę pilnował, aby ta mała nie biła innych dzieci.
Następnego dnia, po śniadaniu, córeczka poszła się bawić na podwórko. Było tam już kilkoro dzieci w piaskownicy. Sam, tak jak obiecałem, na wszelki wypadek wzułem buty, wziąłem książkę i przysunąłem krzesło do okna, co pewien czas zerkając na zewnątrz. Nie minęło pół godziny, a usłyszałem krzyki i płacz – pojawiło się to dziewczynisko i akurat deptało innej dziewczynce jej babki na piasku.
Podrzuciło mnie – po kilku sekundach już zbiegałem klatką schodową. Na półpiętrze, przez okno zobaczyłem jak rozrabiara odpycha i przewraca dziewczynkę na piasek.
Dobiegłem do piaskownicy i chwyciłem ją za rękę:
– Dlaczego innym niszczysz, co? – powiedziałem groźnym tonem, starając się mówić spokojnie. – Nie wolno tego ani nie wolno inne dzieci popychać. Baw się, ale innych nie dotykaj. Zrozumiałaś?! – podniosłem jednak głos.
– Mamaa! Mamaa! – rozwrzeszczała się, próbując wyrwać rękę. – Mamaa!!!
– Ty gnoju! Zostaw moją córeczkę, bo ci wszystkie kłaki powyrywam! – Doszedł mnie przenikliwy, wrzaskliwy głos. Spojrzałem do góry – na jednym z najwyższych pięter sąsiedniego wieżowca wychylała się z okna kobieta, potrząsając pięścią. Nawet z tej wysokości wyraźnie widziałem wściekłość, malującą się na jej twarzy.
Nie pozostałem jej dłużny:
– Zabierz lepiej swoją córeczkę i naucz ją, aby zostawiła w spokoju inne dzieci! Rozumiemy się, czy inaczej mam to załatwić?!
– Ty chamie, ty, ty… – Chyba przez chwilkę zadławiła się, nie spodziewając się takiej mojej odpowiedzi. – Ja ci dam! – Zamknęła gwałtownie okno i zniknęła mi z oczu.
Odwróciłem się do dziewczyniska:
– Zrozumiałaś, co powiedziałem? Od tej chwili nie wolno ci tknąć żadnej dziewczynki ani psuć im zabawy. A teraz uciekaj do mamy, ale już. – Puściłem jej rękę i groźnie pomachałem palcem.
Otworzyła szeroko buzię, ale tylko odwróciła się i pędem pobiegła do swojego wieżowca, wrzeszcząc równie głośno jak jej matka: – Mama! Mamaa!
Usiadłem na brzegu piaskownicy. – Bawcie się spokojnie dzieci. Posiedzę trochę z wami, aby już wam ona nie psociła, dobrze? – Uśmiechnąłem się do kilkulatek i pogłaskałem zapłakaną dziewczynkę, otrzepując z piasku jej sukienkę.
W tym samym momencie usłyszałem kilka kobiecych głosów: – Dobrze! Tak trzeba! Wreszcie ktoś! – Spojrzałem w górę budynku. Z kilku okien wychylały się sąsiadki i kiwały rękami. – Nie można inaczej!
Chciałem coś odkrzyknąć, ale zrezygnowałem. Co miałem im odpowiedzieć? Że same mogły tak wcześniej zrobić? Wystarczył mi jednak ten króciutki pokaz matki rozrabiaczki, aby pojąć, dlaczego tak nie uczyniły. Potwierdziły się słowa mojej żony. Odmachałem więc im tylko dłonią i wyciągnąłem nogi, rozsiadając się wygodniej na niskim murku piaskownicy.
Niedługi był spokój, trwał ledwie minutę. Usłyszałem przenikliwy wrzask i w ciągu sekundy zza węgła sąsiedniego wieżowca wybiegła kobieta, z którą dopiero przed chwilką się poznałem na odległość i tak kulturalnie przeprowadziłem krótką wymianę zdań. Wtedy na odległość; teraz wrzask z każdą sekundą wzrastał wraz z szybkim przybliżaniem się właścicielki gardła. Za nią biegło to dziewczynisko.
Odczekałem aż matka znalazła się kilka metrów ode mnie i dopiero podniosłem z murku.
– Ty chamie! Gały ci wydłubię, ty gnoju! – Dobiegła i rzuciła się na mnie z rozcapierzonymi paznokciami. Właściwie były one bliższe pazurom – długie, pomalowane na krwistoczerwono. Zaskoczony znienacka człowiek mógłby naprawdę się przestraszyć i nie zdążyć zareagować.
Tyle że ja byłem przygotowany na ten atak.
Uchyliłem się robiąc krok w bok i z tyłu chwyciłem w pół napastniczkę; na tyle aby ją unieruchomić. Wrzasnęła jeszcze głośniej, nie mogąc uwolnić ramion z mojego uścisku. Potrząsnęła w bok głową i wyszczerzyła zęby, próbując mnie ugryźć. Tego też się spodziewałem – przycisnąłem czoło do jej głowy na tyle mocno, że musiała ją pochylić. Wyszeptałem do ucha spokojnym, ale zdecydowanym tonem:
– Uspokój się kobieto, jeżeli nie chcesz w tyłek dostać.
Nie myślałem o tym, powiedziałem to odruchowo, jak czasem rodzic mówi do dziecka, które za bardzo się awanturuje. Zadziałało na nią jak płachta byka.
– Puść, gnoju! Puść mnie! – wrzeszczała, próbując wyrwać się z mego uścisku. – Qrrwa, puścisz mnie, czy nie?! – słowotoku bluzgów, którymi mnie obrzucała, nie powstydziłby się najgorszy menel spod budki z piwem.
– Jak się uspokoisz i zabierzesz z podwórka swoją córkę. – W ostatnim momencie cofnąłem nogę przed jej kopnięciem w moją piszczel. – I nauczysz ją, jak ma się zachowywać. – Znowu próbowała mnie kopnąć. – Nie rzucaj się, bo mocniej ścisnę.
– Wlej jej! Na tyłek! Dobrze jej! – To zmieszane kobiece głosy rozległy się z okien wieżowca. Rozległy się nawet pojedyncze oklaski.
Agresorka wydała z siebie nieartykułowany wrzask, ale przestała się wyrywać. Próbowała tylko dalej mnie ugryźć, rzucając głową na boki.
– Więc?! – zasyczałem jej w ucho.
– Puuść mnie. – Tym razem nie wrzasnęła. – Puść, cholero…
To już było coś. Niezbyt uwierzyłem w jej nagłe uspokojenie, ale każdy człowiek zasługuje na minimum zaufania. Przynajmniej raz. Uwolniłem ją z uścisku.
Moja niewiara i związana z tym ostrożność była uzasadniona; uchroniła mnie przed szramami na policzkach. Matka rozrabiary wrzasnęła i krwistoczerwone pazury znowu znalazły się kilka centymetrów od mojej twarzy. Ledwie zdążyłem się odchylić i odskoczyć. Teraz ja chwyciłem ją za wyciągnięte ręce, ponownie obróciłem i ścisnąłem.
– To ty taka? Nie dociera?! – Tym razem podniosłem głos. – Słyszysz, co wołają kobiety? Słyszysz?!
W odpowiedzi wylał się na mnie stek ponownych bluzgów. Tego było już dla mnie za wiele. Odruchowo ścisnąłem ją mocniej, aż jęknęła. Poluźniłem uścisk.
– Raz rzekłem, że nie będzie więcej bicia dziewczynek przez twoją córkę i tak się stanie. Dwa razy nie powtarzam. Dopilnuję tego. Zrozumiałaś?!
– Wlej jej! Daj jej w tyłek! – Nadal dochodziły okrzyki z okien budynku. – Daj jej za nasze dzieci!
Naprawdę mnie już świerzbiła ręka. „Najlepiej to bym ją przełożył przez kolano, zadarł spódnicę i wlepił kilka siarczystych klapsów”. Powstrzymałem się jednak. „Nie będę przez taką się jeszcze tłumaczył w sądzie”.
– Chcesz tego przy wszystkich? Wlać ci na goły tyłek? A rękę mam twardą po ojcu… – Ponownie mocniej ją ścisnąłem i nagle odtrąciłem. – A teraz zmiataj do domu! I zabierz córkę!
Popchnięta przeze mnie, zrobiła dwa kroki do przodu, obróciła się twarzą do mnie, ale… tym razem nie doskoczyła ponownie z pazurami. Na jej twarzy wściekłość mieszała się z… zaskoczeniem? Niedowierzaniem, że ktoś zareagował nie tak, jak była przyzwyczajona? Że ktoś nie ustąpił przed jej chamstwem?
– Tyy, tyy – wysyczała. – Tyy… załatwią ciebie!! – Nie wytrzymała i ponownie się rozwrzeszczała, ale dalej stała tam, gdzie ją pchnąłem. – Własna matka cię nie pozna!
– Słyszeli wszyscy?! – To krzyknąłem do kobiet w oknach, zataczając ręką okrąg w powietrzu. – Słyszały panie?
– Tak, groźby, groziła! – odkrzyknęło kilka z nich. – Słyszałam, słyszałam!
– To teraz na koniec posłuchaj, kobito – zwróciłem się do matki. – To są groźby karalne. A teraz już cię nie ma! I możesz lecieć na milicję, że użyłem przemocy. No już!
– Przez ulicę nie przejdziesz, gnoju! – Matka znowu wrzasnęła, ale chwyciła córkę za rękę i zawróciła. Powiodła jeszcze wzrokiem po oknach wieżowca i odkrzyknęła w stronę kobiet: – Baby, wy qrwy jedne! – Ruszyła szybkim krokiem i po chwili zniknęła za rogiem swojego wieżowca.
W tym momencie rozległy się burzliwe oklaski i głośne śmiechy.
– Dobrze jej, dobrze, sąsiedzie! – Przez harmider przedzierały się okrzyki. – Mogłeś jej wlać, aby popamiętała! Tak trzeba z taką!
Poczułem się jak na arenie w cyrku, oklaskiwany za komiczny występ. Nie było mi jednak do śmiechu – wszak użyłem siły fizycznej wobec kobiety. Nie uderzyłem, nie wklepałem jej w cztery litery, jak zachęcały sąsiadki, ale jednak zastosowałem przemoc. Niepewnie się uśmiechnąłem i odmachałem kobietom.
Krótko to jednak trwało i przestałem się przejmować. Widziałem poparcie wszystkich matek. Do tego miałem prawo bronić się przed napaścią, a zwłaszcza chroniłem swoją twarz przed zbyt bliskim zapoznaniem z ostrymi pazurami pomalowanymi na krwistoczerwono…
…Pomogło. Dziewczynisko więcej już się nie pojawiło na naszym podwórku, a i matkę spotkałem tylko dwa czy trzy razy na chodniku. Nie wiem, co jej się stało, ale momentalnie przechodziła na drugą stronę ulicy. Może mnie nie polubiła…
Chyba jednak polubiła, gdyż jej wykrzyczana groźba „załatwią ciebie!” nigdy nie została wprowadzona w czyn. A może co innego zadziałało – pewnie była z tych osób, które nie umieją dotrzymać nawet publicznie danego słowa.
Najważniejsze, że od tej pory dziewczynki mogły już spokojnie bawić się na podwórku.
---       
Źródło: książka "Dojrzałe lata"
Zapisz się do newslettera:
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingu usług i produktów partnerów właściciela serwisów.
Wyskakujące okienko
Ikona